Czworonożne olbrzymy Namibii

Autor tekstu: , , Data publikacji:

Nagle tuż za nami spostrzegliśmy kilkanaście osobników idących wprost na nasz samochód. Po chwili, słonie zaczęły wychodzić z buszu, dosłownie z każdej strony. Zostaliśmy otoczeni przez przemieszaczające się stado. Po pierwszej fali szoku i oniemienia, zaczęliśmy je liczycz: dwieście siedemdziesiąt pięć! To bez tych, które już przeszły na początku. Te bardziej ciekawskie podchodziły tak blisko samochodu, że mogliśmy zobaczyć kolor ich oczu i długie rzęsy. Niektóre obwąchiwały okna, dach i opony, mrucząc pod nosem. Zamarliśmy bez ruchu, ruszając tylko gałkami ocznymi. Wystarczyłby jeden nieuważny ruch i stado mogłoby stratować samochód, z nami w środku. Wielkie matrony torowały drogę, narzucając tempo przemarszu. Różne są adrenalinowe atrakcje, ale to spotkanie z olbrzymami trzymało nas w napięciu jeszcze do końca wyprawy.

Żegnamy się z niepowtarzalną Etoszą, z lwami, żyrafami, niezliczonymi antylopami i zebrami, z nosorożcami, hienami i nawet małymi żłówiami. Ruszamy  300 kilomertów na południe, w kierunku Masywu Górskiego Brandberg – na spotkanie z jedynymi na świecie słoniami pustynnymi. Granitowy Masyw Brandberg to także najwyższy szczyt w Namibii, Koningstien (2,606 m npm) i dom tzw. „Białej Damy” malowidła skalnego wykonanego przez Buszmenów. Urokliwa trasa wiedzie przez sawannę i pół-pustynię. Podróżujemy dobrze utrzymaną drogą szutrową. Na pustynnym kempingu bez płota, rozbijamy namioty nieopodal wysuszonego koryta rzecznego, pod rozpościerającą się, ogromną akacją. Dzisiaj Sylwester, celebrujemy Nowy Rok w buszu! Ciekawostką jest, że Brandberg jest prawie perfekczjnie okrągłą skalistą formacją widoczną nawet z księżyca, tak jak Wielki Mur w Chinach.

Robimy barbacue, w języku afrykanerskim zwanym brajem (braai). Są steki, kurczak i kiełbasa, lokalnie zwana boerwors lub w skrócie „worsie”. Całym sednem braja jest spędzenie czasu z przyjaciółmi przy palącym się ogniu, lub inaczej mówiąc ognisku. Egzotyczna atmosfera przygody wypełnia nasze obozowisko, przy lampce południowo-afrykańskiego wina wspominamy wydarzenia kilku mnionych dni. Od czasu do czasu zerkamy na zegarek, aby „nowy rok” nas nie ominął. Ogień powoli maleje, to najlepsza pora, aby wrzucić mięso na ruszta.

Marynowaliśmy je przez kilka godzin w specjanie przyrządzonym sosie. (lokalny przepis na marynatę do mięsa jest prosty: podstawowy składnik to sok z cytryny zmieszany z dowolnym sosem owocowym, który najlepiej jeśli jest pikantny (lokalnie zwany chutney), tarty czosnek i sypane przyprawy do smaku.) Marynata to pierwsza rzecz, którą przygotowuje się, zaraz po przybyciu na miejsce noclegu, jeśli planuje się braai. Potem rozpala się ognisko i w tym samym czasie rozstawia namioty.

Rozkoszujemy się wieczorem. Kojąca cisza wypełnia busz, poza – od czasu do czasu – nawołującym się nocnym ptactwem, w szczególności lelkiem (Caprimulgus europaeus). Nasze obozowisko położone jest tuż na trasie migracji słoni pustynnych, często przemierzających te tereny w poszukiwaniu wody.

Namibijskie słonie pustynne charakteryzuje to, że mają dłuższe nogi niż ich kuzyni z Etoszy, ponieważ dostosowały się do pokonywania długich dystansów. Mogą też o wiele dłużej przeżyć bez wody, przemierzając wiele kilometrów, aby ją znaleźć. Namibia prowadzi wiele projektów ochrony tych specjanych zwierząt.

Uczta gotowa! Serwujemy braja, grillowany chleb z serem, sałatkę po grecku z fetą i oliwkami, no i oczywiście napełniamy kieliszki czerwonym Pinotarzem z winnic Przylądka Dobrej Nadziei.  Wszystko smakuje pysznie, a szczególnie podczas udanej wyprawy!