Afryka, czyli naprawdę dzikie wakacje

Autor tekstu: , Data publikacji:

Nasza brytyjska korespondentka Jenny Southan odwiedziła prywatny rezerwat zwierząt, gdzie poznała brutalne prawa, jakimi rządzi się południowoafrykański busz.

Muszę przyznać, że jestem podenerwowana. I to bardzo. Ale mam ku temu powód, bo siedzę niecałe dwa metry od lwicy, która swoimi ostrymi kłami rozrywa ciało martwej antylopy. Nasz jeep nie jest zadaszony, więc nic nas nie chroni przed potencjalnym atakiem drapieżnika. W pewnym momencie lwica przerywa swój posiłek, by spojrzeć na mnie groźnym wzrokiem.

Odgłos rozrywanej skóry przypomina nożyce tnące tekturę. Co jakiś czas słychać także chrzęst łamanych kości. Cóż, widok drapieżników polujących na swoje ofiary i raczących się ich mięsem to jeden z głównych celów safari.

Wschód słońca w rezerwacie

Poszukiwanie bliskich spotkań z dziką naturą zaczyna się o wschodzie słońca. Wyruszamy z naszym przewodnikiem Thembą i tropicielem Nhlanhlą, który siedzi na masce land rovera, aby móc lepiej dostrzec ślady łap na drodze.

Nie na każdej przejażdżce trafia się na duże drapieżniki, więc widok matki z młodym, idących poboczem drogi, wywołuje u nas dreszczyk emocji. Przewodnik prosi, byśmy nie wstawali z miejsc i nie podnosili głosu, bo może to uświadomić zwierzętom, że mają do czynienia z ludźmi (pojazdy traktują obojętnie).

Jedziemy za nimi aż do wodopoju, gdzie czeka na nie ogromny samiec. Razem pochylają się nad taflą wody i przez dłuższą chwilę zaspokajają pragnienie. Następnie prowadzą nas w miejsce, gdzie skrywa się reszta stada. Zjeżdżamy z drogi, łamiąc krzewy i przedzierając się przez wysoką trawę, by w końcu dotrzeć do grupy lwów posilających się ofiarą. Pozostałe młode, najwidoczniej już najedzone, śpią w pobliskim zagajniku.

L1250494

Thanda to wyjątkowy rezerwat, mieszczący się w prowincji KwaZulu-Natal, zaledwie trzy godziny jazdy samochodem od Durbanu. Możemy tu zobaczyć m.in. wielką piątkę dzikich zwierząt, czyli bawoła, lamparta, nosorożca, lwa i słonia, do których doprowadzą nas doświadczeni lokalni przewodnicy. W ich towarzystwie jesteśmy także dużo bardziej bezpieczni, ponieważ rozumieją oni zachowania drapieżników i wiedzą, kiedy lepiej się wycofać.

Odwiedziny hieny

Obszar, na którym znajduje się rezerwat, został kupiony w 2000 r. przez szwedzkiego przedsiębiorcę Dana Olofssona, który połączył ze sobą cztery farmy, ogrodził teren, a zwierzęta gospodarskie zastąpił dzikimi. Znajduje się tu także willa z pięcioma apartamentami do wynajęcia, obóz z piętnastoma luksusowymi namiotami oraz dziewieć domków o powierzchni 220 mkw. Każdy z nich posiada m.in. łóżko z baldachimem, głęboki brodzik, zewnętrzny prysznic, taras na palach i bomę – afrykańskie patio, na którym można spożywać kolacje przy ognisku i pod gwiazdami.

Oprócz gości i personelu (w tym uzbrojonych strażników, którzy mają za zadanie odstraszać kłusowników) w promieniu kilkunastu kilometrów nie znajdziemy żywej duszy. Miejsca zakwaterowania są także nieco od siebie oddalone, więc możemy poczuć się tu jak w prawdziwej głuszy.

Niestety nie ma tu także żadnych specjalnych zabezpieczeń chroniących gości przed zwierzętami. Któregoś wieczoru nasz domek postanowiła zwiedzić hiena i muszę przyznać, że nie było to doświadczenie należące do najprzyjemniejszych. Po zmroku goście są eskortowani do swoich pokoi, ale personel jest nieuzbrojony, więc jesteśmy poniekąd zdani na łaskę lub niełaskę dzikich zwierząt.

Życie w buszu

Typowy dzień w Thandzie zaczyna się o 4:30 rano telefoniczną pobudką (lub stukaniem do drzwi, jeśli mieszkamy w namiocie). Trzygodzinne przejażdżki w poszukiwaniu dzikiej fauny odbywają się o 5 rano i 16:30.

Po powrocie na gości czeka obfite śniadanie w formie bufetu na otwartym powietrzu. Wieczorami natomiast serwowane są dania z karty. Wolny czas możemy tu spędzać w dowolny sposób, na przykład zagłębiając się w ciekawej lekturze, grając w gry planszowe lub relaksując się w spa.

TTC026 - Thanda Tented Camp - Tent Interior 20140507 - CS0_9924 B

Pragnąc dowiedzieć się czegoś więcej o tradycyjnej kulturze tego regionu, zapisałam się na wycieczkę Śladami Zulusów, która jest świetną okazją do poznania zuluskich rodzin zamieszkujących pobliskie wioski. W całej prowincji mieszka blisko 8 mln AmaZulu (czyli tzw. niebiańskich ludzi), a w pobliżu Thandy znajdują się trzy ich niewielkie wioski, położone między okolicznymi wzgórzami.

Nasz przewodnik Zack mówi, że każdego roku goście Thandy odwiedzają 150 różnych domostw, które są wybierane przez Hectora – innego pracownika rezerwatu. Hector zabiera nas najpierw do supermarketu, gdzie kupujemy zabawki i słodycze dla dzieci, a następnie wiezie nas do znajdującej się nieopodal wiejskiej społeczności Mdletshe.

Gdy zajeżdżamy pod skupisko domów, witają nas śpiewy i rytmiczne oklaski kobiet, które wyszły nam na spotkanie, aby wykonać taniec powitalny. Rodzina, którą odwiedzamy, składa się z seniorki rodu, jej syna z czterema żonami (każda ma własny dom) i piętnaściorga dzieci.

Dzieciaki uczą nas, jak powiedzieć „sawubona” (‘dzień dobry’) i unjani (‘jak się masz’), a także pokazują nam zuluski uścisk dłoni. Siadamy na skórach zwierząt i zadajemy sobie nawzajem pytania, a Hector odgrywa rolę tłumacza.

Przed wyjazdem rozdajemy prezenty ku powszechnej radości maluchów i zostajemy zaproszeni do pożegnalnego tańca. Po powrocie do rezerwatu przygotowujemy się do wieczornego objazdu, zastanawiając się, jakie zwierzęta zobaczymy tym razem.

W poszukiwaniu geparda

Na naszej liście pozostaje jeszcze gepard i notorycznie nieuchwytny lampart. W ciągu kilku poprzednich dni mieliśmy okazję siedzieć wśród stada słoni zrywających trąbami liście z drzew, widzieliśmy guźca biegnącego z trzema prosiętami, obserwowaliśmy dostojne żyrafy i zostaliśmy otoczeni przez rozeźlone bawoły – najbardziej niebezpieczne z całej wielkiej piątki ze względu na ich nieprzewidywalny charakter.

Udało nam się również dostrzec parę zagrożonych wyginięciem czarnych nosorożców, które niezwykle trudno wytropić, ponieważ są one bardzo płochliwe. Wcale jednak nas to nie dziwi, zważywszy na to, że ich rogi kosztują na czarnym rynku nawet 65 tys. dol. za kilogram.

L1250268

Na początku ostatniej wyprawy nie spotykamy na swojej drodze żadnego zwierzęcia, ale po blisko pół godziny dostajemy wiadomość przez radio, że tropiciele natknęli się na dwa gepardy. Słońce chyli się już ku zachodowi, gdy dojeżdżamy do dobrze nam znanego wodopoju, przy którym w cieniu drzewa siedzą dwa ogromne samce, bacznie się rozglądające.

– Gepardy nie radzą sobie zbyt dobrze w środowisku naturalnym i często padają ofiarą innych drapieżników – mówi Themba. – Dlatego te dwa samce są tak czujne – dodaje.

Obserwujemy je jeszcze przez 45 minut, do czasu gdy znikają w zaroślach. Dzięki pstrokatym futrom i wielkim bursztynowym oczom mają na tyle niegroźny wygląd, że aż chciałoby się je pogłaskać.

Na koniec podążamy na szczyt grzbietu górskiego, aby podziwiać zachód słońca i rozległy płaskowyż, rozciągający się aż po Suazi. Nhlanhla podaje nam dżin z tonikiem, a my wpatrujemy się w horyzont, za którym chowa się słońce, by ustąpić pola rozgwieżdżonemu niebu. Cóż, lamparta zobaczymy przy kolejnej wizycie.

Przydatne informacje

Jak tam dotrzeć

● Linie South African Airways kursują 14 razy w tygodniu z Londynu do Johannesburga
i 13 razy do Durbanu. flysaa.com
● Transport do rezerwatu można wykupić w firmie Aqua Tours and Transfers. Podróż do Thandy z Durbanu zajmuje około trzech godzin. aquatours.co.za

Ceny

● W cenę wliczone są dwa objazdy po rezerwacie dziennie plus napoje i posiłki.
● Ceny za nocleg w domku Thanda Safari Lodge zaczynają się od 6250 randów
(ok. 1900 zł) za jedną osobę.
● Nocleg w namiocie to koszt ok. 3550 randów (ok. 1000 zł) za osobę.
● Zorganizowana wycieczka w pobliskiej wiosce Zulu kosztuje 1375 randów (ok. 400 zł). thanda.com