Czy ostrygi to prawdziwy afrodyzjak?

Autor tekstu: , Data publikacji:

Afrodyzjak to substancja zwiększająca popęd i seksualną przyjemność. A najsłynniejszym są ostrygi. Legenda mówi, że Casanova zjadał ich 50 dziennie i to im zawdzięczał swój temperament. Czy to możliwe?

Ludzie wyrafinowani twierdzą że najbardziej erogenną strefą człowieka jest… jego mózg. Rzeczywiście w sferze erotyki niemal zawsze działa efekt sprzężenia zwrotnego. Jeśli myślimy, że coś nas podnieca, to… rzeczywiście czujemy podniecenie. Afrodyzjaki znane są od tysięcy lat. Nazwę zawdzięczają greckiej boginii miłości Afrodycie. A że jak wiadomo boginii narodziła się z morskiej piany, nie można się dziwić, że za najskuteczniejsze afrodyzjaki uchodzą produkty pochodzące z morza. Istnieją historyczne przekazy, że ostrygi jako afrodyzjaki Rzymianie jadali już w II wieku p.n.e. Podobno także Kleopatra podawała je swoim kochankom.

Prawda czy mit?

Czy naprawdę działały? Zdania – także naukowców – są podzielone. Faktem jest, że ostrygi są bogatym źródłem cynku, minerału rzeczywiście niezbędnego dla męskiej sprawności seksualnej. Cynk zwiększa także produkcję progesteronu, hormonu odpowiedzialnego za poziom libido. Ostrygi (oraz małże) zawierają również białko, witaminy, sole mineralne i mikroelementy, które pobudzają produkcję hormonów płciowych, m.in. testosteronu i estrogenów.

Prowadzi się całkiem poważne badania tego zjawiska. W maju 2011 roku czasopismo Food Research International opublikowało ostatnie wyniki takich badań, z których wynika, że afrodyzjaki naprawdę istnieją. Sceptycy ripostują jednak, że nie w tym rzecz czy to działa, lecz w dawce. Jeśli Casanova jadał 50 ostryg dziennie, być może rzeczywiście odczuwał skutki zawartych w nich dobroczynnych (dla seksu) substancji. Tyle że była to kuracja po pierwsze niezwykle kosztowna, po drugie – wyłącznie dla amatora tego smakołyku. Sceptycy dodają także, że gdyby sprawa była taka prosta, ewentualne kłopoty w tej delikatnej materii mogłyby zlikwidować zwyczajne witaminy czy suplementy diety.

Są też tacy, którzy mówią, że prawda leży… pośrodku. To rozsądna sugestia. Nie warto liczyć na to, że po zjedzeniu czegokolwiek nagle obudzi się nas wulkan pożądania i demon seksu, ale też nie od dziś wiadomo, że od wspólnego stołu łatwo przechodzi się do wspólnego łoża. Zwłaszcza, jeśli przy tym stole zasiadamy z jakiejś wyjątkowej okazji, z wyjątkową osobą, przy pieczołowicie wymyślonych i przygotowanych daniach. A że jedna z takich wyjątkowych okazji – walentynki – za pasem, warto pomyśleć o ostrygowej kolacji dla dwojga. Dziś na szczęście ostrygi także u nas można już kupić w każdym większym mieście.

Kupowanie bez wpadki

Dawniej mówiło się, że można je jeść tylko w miesiącach z literą „r” w nazwie (chodzi o nazwy angielskie i francuskie). Nie wynika to jednak z tajemnych właściwości tych mięczaków, lecz z temperatury otoczenia. Wiosną i latem wysoka temperatura wyjątkowo utrudniała transport i przechowywanie ostryg. Dziś nie jest to już problemem, mimo to smakosze twierdzą, że ostrygi najsmaczniejsze są właśnie zimą.

Największy problem – muszą być absolutnie świeże. Ostrygi podajemy na stół… żywe. Nieświeże nie tylko są niesmaczne, ale co gorsza ich zjedzenie grozi zatruciem. Podobno wieki smakosz ostryg, francuski król Ludwik XIV kazał ściąć kucharza, który podał mu nieświeże ostrygi.

Jak więc rozpoznać dobre ostrygi? Powinny mieć ściśle zamknięte muszle. Jeśli są otwarte, trzeba w nie… popukać. Żywy małż w dobrej kondycji zamknie muszlę natychmiast. Kiedy już wybraliśmy, zważmy ostrygi w dłoni – powinny wydawać się ciężkie. Najlepiej kupować je w dniu, w którym zamierzamy je zjeść. Ostatecznie można przechować je w lodówce (najwyżej 24 godziny) układając wypukłą stroną do dołu. Muszla (także po otwarciu) powinna mieć świeży morski zapach – absolutnie „nierybny”.

Miłość albo nienawiść

Otwarte (patrz ramka) ostrygi ostrożnie (żeby nie wylać zawartego w nich płynu) układamy na półmisku z pokruszonym lodem. Koneserzy jadają je w takiej właśnie postaci, wypijając także płyn z muszli. Można też skropić ostrygi sokiem z cytryny, sosem tabasco lub posypać białym pieprzem.

Minimalna porcja to 6 sztuk na osobę, choć dla wielbiciela ostryg taka liczba może się okazać irytującym drobiazgiem. Z kolei „na pierwszy raz” porcja może okazać się zdecydowanie zbyt duża. Podobno póki się nie spróbuje, nie sposób przewidzieć, czy ostrygi przypadną komuś do gustu czy też nie. Znawcy twierdzą jednak, że tu nie ma kompromisów – ci którzy próbowali dzielą się na zachwyconych i takich, którzy po pierwszym razie mówią, że nigdy więcej.

We Francji do ostryg podaje się bagietkę lub żytni chleb z masłem i szampana, w Portugali popija się je białym winem, a w Irlandii… Guinnesem. My wybieramy szampana. Trunek to szlachetny i pasuje także do… truskawek. A przecież walentynkowa kolacja bez deseru (najlepiej w kolorze czerwonym) się nie obędzie.

Szampan i truskawki

Zanim nadejdzie ten pierwszy raz

● By otworzyć muszlę, chwytamy ją przez ścierkę (żeby się nie wyślizgnęła), trzymając poziomo, wypukłą stroną do dołu. Czubek szerokiego, krótkiego noża wsuwamy między połówki muszli od spiczastego końca i otwieramy muszlę poruszając nożem na boki.

● Ostrygę z muszli wyjmuje się specjalną łyżką – dosyć szeroką, z dwoma „ząbkami”. W roli „narzędzia zastępczego” świetnie sprawdza się widelczyk deserowy.

●Uwaga! Ostryg się nie gryzie, tylko łyka. Warto też wiedzieć, że choć sprzedaje się je w różnych rozmiarach (im większe tym droższe) dla smaku nie ma to znaczenia.

● Tym którzy nie czują się na siłach zmierzyć z klasyką, proponujemy ostrygi smażone,
grillowane lub zapiekane. Świetnie komponują się z bekonem, serami, doprawione czosnkiem lub szalotką. Tylko po co zagłuszać naturalny smak?