Pod wulkanem

Autor tekstu: , Data publikacji:

Ponownie przeżyliśmy tydzień wulkanicznej grozy. Było to spowodowane erupcją Grimsvotn – wysokiego na ponad 1700 metrów wulkanu, oczywiście na Islandii (od niesławnego sprawcy zeszłorocznej awantury różni się tym, że jest wyższy i łatwiej wymówić jego nazwę. Tamten to Eyjafjallajökull).

Zapowiadało się nie mniej groźnie, niż w kwietniu 2010, kiedy kilka dni aktywności i tony wulkanicznego pyłu skutecznie uziemiły ponad 100 tysięcy lotów i miliony pasażerów, którym przyszło koczować, w różnych warunkach, na lotniskach. Na szczęście obyło się bez tak drastycznych sytuacji. Kłopoty i wyłączenia ruchu pojawiły się na Islandii, w Wielkiej Brytanii (szczególnie na północy) oraz częściowo w Norwegii, Danii i Niemczech. U nas w zasadzie niemal wszystko przebiegało bez kłopotów. Europejska agencja nadzoru ruchu lotniczego, Eurocontrol, uspokajała tym razem i obiecywała, że problemy potrwają jedynie trzy-cztery dni. W sumie odwołano kilkaset lotów na kontynencie a chwilowo zamknięto kilkanaście lotnisk. Natura znów pokazała swoją siłę i wygląda na to, że wulkany wpisały się już na stałe w mapę czyhających na nas zagrożeń.