Sam(u)raj na talerzu

Autor tekstu: , Data publikacji:

Przeciętnemu człowiekowi japońska kuchnia kojarzy się wyłącznie z sushi. Wrażenie to wzmacnia handel, w sklepach widzimy coraz więcej składników do robienia tej niewątpliwie godnej uwagi potrawy. Ale Japonia ma pod względem kulinarnym dużo więcej do zaoferowania.

Mam znajomego, który często odwiedza Japonię i twierdzi, że to, co nas w japońskim stylu życia pociąga, czyli pewna tajemniczość, samurajskie tradycje i mistycyzm, to tylko marketingowy chwyt, który pomaga sprzedawać tamtejsze samochody i telewizory. Jakby nie było, jednego możemy być pewni: świat ma wobec Japonii ogromny dług wdzięczności.

I nie chodzi tu o Godzillę, lecz o jedzenie. Bogactwo smaków, przypraw i – co nie jest takie bez znaczenia – kolorów, sprawia że kuchnia z Kraju Kwitnącej Wiśni należy do najciekawszych kulinarnych zjawisk na świecie. Ponieważ jednak bary i restauracje sushi wyrastają wszędzie jak grzyby po deszczu, nasza znajomość japońskich specjałów ogranicza się do popularnych „zawijanek”. A szkoda.

Jeszcze lat temu kilkanaście hasło „chińska kapusta”, mogłoby wzbudzić w nas trwogę. Oczywiście wtedy, gdybyśmy mieli jej użyć w naszej kuchni. No bo gdzie wówczas mogliśmy ją kupić? Dzisiaj ten kłopot już nie istnieje. Chińska kapusta jest dostępna na polskim rynku, i dobrze, bo jest jednym ze składników japońskiej zupy o nazwie Natto Miso Shiro. Jest to danie dla lubiących smakowe eksperymenty, natto to sfermentowana soja, która ma ostrą, nieprzyjemną woń. I też do dostania w Polsce; niestety, częściej trafimy na produkowaną specjalnie na eksport, bez charakterystycznego aromatu, ale to nie to, szukamy zatem do skutku śmierdzącej soi!

A gdy już ją mamy, to najpierw wlewamy do garnka 2 filiżanki dashi (bulion), podgrzewamy i dodajemy 2 liście kapusty chińskiej. Czekamy, aż liście zrobią się miękkie, odlewamy nieco bulionu i mieszamy go z łyżką czerwonego miso (pastą z soi), potem mieszankę wrzucamy do garnka. Dodajemy około 20 dag natto – i zagotowujemy. I można podawać, po udekorowaniu zupy krążkami cebuli. Jeżeli jest trzecia nad ranem i goście się zasiedzieli, zaserwujcie tę potrawę – efekt murowany.

Mniej ekstremalną potrawą jest Donburi. Właściwie należałoby mówić o zestawie potraw, bo słowo „donburi” oznacza po prostu miskę, spodek – ale w restauracji także podawaną w grubościennej misie potrawę. Rodzajów Donburi jest cała masa, niektóre przypominają zupę, inne zapiekankę, bardzo różne są także użyte do przyrządzania tej potrawy składniki. Jedno jest tylko niezmienne, mianowicie ryż. Donburi to potrawa przyrządzana na bazie ryżu.

Do przygotowania jednej z nich, o nazwie Oyakodon, będziemy potrzebowali 3 szklanek ryżu, 3 cebule dymki, 20 dag piersi z kurczaka, 4 jajek oraz sosu, spreparowanego z pół szklanki bulionu dashi, sosu sojowego i cukru. Jajka wlewamy do miski i mieszamy, surowego kurczaka kroimy w cienkie paski, a dymkę na dwucentymetrowej długości kawałki. Przygotowany sos wrzucamy na patelnię, dodajemy plasterki kurczaka, a po kilku minutach dorzucamy dymkę i smażymy jeszcze przez 2 minuty.

Wlewamy powoli jajka, nie mieszamy ich ani nie pozwalamy im usmażyć się zbyt mocno. Dzieła dopełni gorący ryż, który gotujemy wcześniej, a teraz wkładamy do misek – i kładziemy na niego naszą mieszankę z patelni. Miski powinny być głębokie, o grubych ściankach, najlepiej gdyby jeszcze miały pokrywki. Donburi można serwować z zieloną herbatą, choć znam takich, którzy preferują do nich sake.

Opisane potrawy to oczywiście malutki skrawek możliwości orientalnej kuchni, która oferuje niezmierzone wręcz bogactwo doznań. A jeśli chodzi o mojego znajomego, to cóż… Ja osobiście nie mam nic przeciwko japońskim telewizorom i samochodom – zwłaszcza, że są naprawdę niezłe. A i w kuchni lubię „pojapońszczyć”, nawet jeśli towarzyszy temu nie mistyka, a wyłącznie zmysł smaku. Banzai!