Mija czas w Casablance

Autor tekstu: , Data publikacji:

Nowoczesne miasto północnej Afryki stało się dla wielu symbolem z hollywoodzkiej produkcji. Mike MacEacheran rusza na gwarne ulice.

Maroko znajduje się wysoko na liście wielu podróżników, a niektórzy z nich pewnie nadal myślą o największym mieście tego kraju – Casablance – przez pryzmat słynnego filmu sprzed 68 lat, z Humphrey’em Bogartem w roli głównej. Ale pomimo połyskującego blaskiem świateł wybrzeża i wapiennego La Corniche, gospodarkę Casablanki napędza głównie handel towarami – nie gotówka pochodząca od turystów. Gwiazd i fanów filmu nie wabią miejsca znane ze słynnego oscarowego dzieła – oni już dawno udali się ekspresowym pociągiem prosto do Marrakeszu. Jednakże Casablanca nadal rozkwita, Marokańczycy wiedzą, że nadszedł czas, by w kraju doszło do zmian i ich uwaga skupia się właśnie na tym mieście.

Tron na wodzie

– Witamy w najnowocześniejszym meczecie na świecie – ogłasza Sadaq, machając rękoma tak, jak gdyby udawał uderzenie filmowym klapsem. Nad nami wznosi się 200-metrowy (najwyższy na świecie), odporny na trzęsienia ziemi minaret. Zadzieram głowę, by zobaczyć ogromny, rozsuwany dach sali modlitw i liczne cyfrowe głośniki o dużej mocy. Następnie Sadaq pokazuje mi windę, ruchome schody, ogrzewanie podłogowe, misternie rzeźbione cedrowe kopuły oraz wyszukane mashrabiyya (balkony ze zmyślnymi drewnianymi kratownicami). Gdzieś pod moimi stopami leży sala ablucji, przystrojona grzybiastymi fontannami w stylu „Alicji w Krainie Czarów”, marmurowe hamamy i baseny kąpielowe rodem z pięciogwiazdkowego hotelu lub pałacu Wielkiego Wezyra.

Stworzony częściowo na wodzie, zgodnie z wersem Koranu, brzmiącym „tron Boga znajdował się na wodzie”, kosztem 800 milionów dolarów, Meczet Hassana II jest esencją tego, co reprezentuje sobą miasto. – Budowało go ponad 10 tysięcy rzemieślników – mówi z dumą mój przewodnik. – Tylko tu mogło się to udać. Ten symboliczny minaret, ze zdobionymi klińcami wielolistnych łuków, oraz charakterystycznym zigguratem, wystrzeliwuje w kierunku słońca – jak gdyby miasto to było centrum wszechświata.

Na zewnątrz, za gorącym dziedzińcem meczetu mikrokosmos współczesnej Casablanki pracuje, odpoczywa i bawi się na jej kredowym wybrzeżu. Tutejsi rybacy rzucają liny niczym jo-jo z krętego La Corniche, nastolatki w piankowych strojach surfują po falach a dwa z najbardziej ambitnych projektów budowlanych w Północnej Afryce nabierają kształtów.

Dla żarliwych wyznawców, piękno francuskiej postkolonialnej architektury blednie w porównaniu z cudami stworzonymi ku czci Islamu. Ale choć Casablanca nie zapomina o swej historii, to jednak równie wiele uwagi przykłada zapewnieniu sobie na przyszłość gospodarczej prosperity.

Miasto, założone w VII wieku przez Berberów, praktycznie zawsze przyciągało napływową ludność i zagranicznych przedsiębiorców. Wpływy portugalskie i handel tekstyliami z Brytyjczykami w XIX wieku zostawiły po sobie ślad zanim Francuzi wzięli południe kraju pod swój protektorat. Obecnie w porcie, który jest jednym z największych sztucznych portów na świecie, nadal wiele się dzieje. Dzięki rolnictwu, turystyce, rybołówstwu i fosforowi (podstawie marokańskiej ekonomii, gdyż kraj ten kontroluje dwie trzecie jego światowych rezerw), Casablanca dokłada aż 93 mld dirhamów do marokańskiego PKB i jest kluczowym węzłem handlowym dla regionu afrykańsko-europejskiego. Przy 3,4 mln mieszkańców, skupia w sobie połowę gospodarki kraju liczącego 32 miliony obywateli. W 1971 roku marokańskie kobiety miały przeciętnie 7,4 dzieci: dziś ta liczba wynosi mniej niż trzy, ponieważ obecnie priorytetem są wykształcenie i kariera.

– Casablanca jest gospodarczym liderem kraju – wyjaśnia Bouchra Baha, dyrektor ds. komunikacji i marketingu w Hyatt Regency, wiodącej w mieście sieci luksusowych hoteli. – To nie to samo co Marrakesz, który przyciąga turystów czy Tanger – miasto historycznie powiązane z Hiszpanią. Tutaj najważniejsze dziedziny to bankowość, konsulting, telekomunikacja, oraz offshoring. Przemysł tekstylny nadal dominuje, ale ten rynek jest coraz bardziej podgryzany przez konkurencję nadchodzącą z Chin.

Choć czasy hazardu, czarnego rynku i strzelanin ulicznych należą do przeszłości, to malowniczy krajobraz obecnej Casablanki słynie głównie dzięki zagranicznym inwestycjom, wielomiliardowym projektom deweloperskim oraz lśniącym torebkom sławnych projektantów. Spacerując po zabytkowych zakątkach miasta, takich jak Place des Nations Unies czy Parc de La Ligue Arabe, czuję się prawie jak w jakimś mieście na południu Europy. Tak jak w Marsylii czy Neapolu widać tu mieszankę etniczną Europejczyków, Arabów i Zachodnich Afrykanów: Francuzi mieszają się z Senegalczykami, Hiszpanie jedzą lunch z Malijczykami a Marokańczycy dzielą miasto z coraz większą liczbą znanych marek. Zaiste wszystko się zmienia: Humphrey Bogart, Ingrid Bergman i bracia Marx – gwiazdy komedii z 1946 roku zatytułowanej „Noc w Casablance” – zostały przyćmione przez marki takie jak Louis Vuitton czy Coco Chanel na tutejszym Boulevard Mohammed V.

W Casablance, uważanej za siłę napędową marokańskiej gospodarki, mieści się Giełda Papierów Wartościowych oraz Marokańska Marynarka Królewska, a miasto skupia 60 procent siły roboczej kraju. To centrum rozwoju Maroka. – Są tu wdrażane liczne projekty, aby uczynić je miejscem atrakcyjnym zarówno dla inwestorów jak i turystów – dodaje Baha. – Nabiera też kulturowej dynamiki: w końcu to muzułmańskie miasto w Afryce, ale w bliskim sąsiedztwie Europy – czyli kosmopolityczna mieszanka.

Casablanca wie jak znaleźć się w dobrym towarzystwie: być może przez przypadek jej miastami bliźniaczymi są Chicago i Szanghaj, metropolie których nazwy również stały się tytułami filmów.

Najbardziej wyczekiwane projekty to Casablanca Marina, kurort Anfaplace Living Resort zaprojektowany przez biuro Foster + Partners, oraz Morocco Mall – największy kompleks handlowy w Północnej Afryce wybudowany kosztem 2 miliardów dirhamów. Dodajmy do tego budowę rozległej sieci tramwajowej wartej 5,8 miliarda dolarów i wydawać by się mogło, że od Gare de Casa-Port do bogatych przedmieść Anfa, rozbudowuje się całe wybrzeże miasta. Maroko jest także pierwszym krajem Północnej Afryki, w którym powstanie sieć 3G, a Casablanca będzie centrum tej technologii.

TYGRYSY BIZNESU

Sektor turystyczny, po części dzięki Meczetowi Hassana II, również reaguje na zmiany: widać to choćby na przykładzie Sky Bar na La Corniche, restauracji La Bodega i Al Mounia w dzielnicy Liberté. Także dzięki modnemu placowi New Medina w dzielnicy Habbous i  nowobudowanym luksusowym hotelom, których właścicielami są tacy potentaci jak Four Seasons czy Ritz-Carlton. Co ciekawe, około 80 procent odwiedzających miasto to biznesmeni z Europy, szczególnie z Francji, Hiszpanii, Belgii, Anglii oraz Włoch. Pojawiają się również ci z Bliskiego Wschodu, za sprawą mocnego dolara, na afrykańskich brzegach znów zawitali amerykańscy przedsiębiorcy.

– To nasze pierwsze biuro na kontynencie afrykańskim. Z jego pomocą chcemy szukać możliwości wejścia na rynek w tym dynamicznie rozwijającym się regionie – wyjaśnia Patrick Dupoux, partner i dyrektor biura, które w kwietniu 2010 otworzyła w Casablance firma Boston Consulting Group. – Recesja sprawiła, że wiele gospodarek skurczyło się, ale w Afryce następuje stały wzrost. Casablanca to miasto szczególnie pełne życia, o wielkim potencjalne biznesowym. Do tej firmy konsultingowej, jednej z najbardziej szanowanych na świecie, wkrótce dołączą kolejne.

CasaNearshore, największy park biznesu i IT w Północnej Afryce, dysponujący najnowszymi technologiami i zachętami podatkowymi, przyciągnął uwagę wielu międzynarodowych firm. Offshorowe centra obsługi to bardzo kusząca propozycja – Hewlett-Packard już wykorzystał tę okazję a Airbus i Boeing podobno niebawem zrobią to samo. Wzrost jest tak duży, że sektor IT oraz offshoring już teraz generują około 500 mln dolarów marokańskiego PKB, a do 2015 w tym sektorze będzie pracować około 30 tysięcy osób.

ZAGRAJ TO JESZCZE RAZ

A co ze spuścizną po Hollywood i „Casablance”? Podczas mojego ostatniego dnia pobytu w mieście trafiłem do wyjątkowego baru, rodem ze sławnego filmu. Mowa o Rick’s Café, restauracji skrytej za dwoma palmami przy Boulevard Sour Jdid. Choć otwarto ją w 2004 roku, restauracja ta wiernie odtwarza wnętrza fikcyjnej knajpki, która stała się sławna dzięki filmowi, jak gdyby Humphrey Bogart i jego ekipa nigdy nie wyjechali. Tak naprawdę film był kręcony w plenerze w Flagstaff w stanie Arizona oraz w należących do Warner Bros Burbank Studios w Los Angeles. Ale w Casablance duch Bogarta i Bergman nadal żyje, dzięki wystrojowi baru, powstałego przez determinację właścicielki – Kathy Kriger – Amerykanki, która wcześniej pracowała jako radca handlowy w amerykańskiej ambasadzie.

„Bonjour, as-salam’leykum, merhaba and good afternoon!” – wita nas odźwierny. Przez wapienne łuki restauracji Rick’s Café, rzeźbione balkoniki i balustrady widzę jak kelnerzy w fezach występują dla turystów, serwując im śródziemnomorską mieszaninę marokańskich sałat, francuskich mięs i włoskich lodów. Nie zabrakło tam również miejsca dla słynnej zasłony z koralików i tak wielkiej ilości kieliszków szampana, skrytych za zabytkowym barem, aby każdy zagorzały pielgrzym mógł poćwiczyć bełkotem najsłynniejsze cytaty z filmu. Choć z fortepianu po raz setny z rzędu wydobywa się cicho znana z filmu melodia „As Time Goes By”, to stołek przy fortepianie jest pusty. Pianista zniknął – najprawdopodobniej uciekł do Portugalii, bo miał już dosyć ciągłego nagabywania go cytatem z filmu: „Zagraj to jeszcze raz, Sam”.

Bardziej kosmopolityczne towarzystwo dojrzymy chyba jednak w restauracji Dar Biad i barze Six PM w hotelu Hyatt Regency, który stał się już nieodłączną częścią dziennego krajobrazu miasta. Około godziny 23:00, czyli wtedy, gdy większość Marokańczyków spotyka się ze znajomymi i rodziną na późnej kolacji, Ingrid Bergman chyba nawet by tam nie zajrzała.

Lotnisko Casablanca Mohammed V International Airport położone jest zaledwie 30 km od centrum miasta. Transport jest łatwy i tani. Podróż pociągiem inter-city do stacji Casa Voyageurs, którego ozdobą jest wieża z zabytkowym zegarem w stylu art deco, lśniąco białe ściany i żyrandole, zajmuje około 35 minut. Poza autobusami zawsze do usług są taksówki w krzepiąco niskich cenach.