Mógłby ktoś złośliwie powiedzieć, że jak komuś brakuje koncepcji, to w 99 przypadkach na sto odwoła się do ekologii. Ale fakt jest faktem, że akurat pozytywny wpływ środowiska naturalnego na kuchnię Islandii jest ogromny. Wszak jest to kraj, w którym trudno znaleźć dymiące kominy, podstawą gospodarki jest rybołówstwo i związany z nim przemysł spożywczy. Możemy być zatem pewni, że jest czysto, ekologiczne i w efekcie – smacznie.
Dodajmy, że również oryginalnie. Weźmy choćby potrawę pod nazwą hákarl. To nic innego, jak poddane fermentacji mięso rekina polarnego (tradycyjnie rekin fermentuje, zakopany w piasku przyciśniętym kamieniami), które potem wiesza się i suszy przez kilka miesięcy. Jest to potrawa pyszna, choć co wrażliwszych może zniechęcić, no powiedzmy, że zapachem…
Islandia to nie tylko ryby. Wyborna jest tutaj baranina, a to dlatego, że zakazane jest używanie wszelkiego rodzaju hormonów – hangikjöt (wędzone mięso) jest koronnym przykładem. Nieco może szokującą, ale rewelacyjną potrawą, jest svið, pieczona i gotowana głowa owcy.
Islandia ma również w zanadrzu znakomite sery, jak choćby coraz popularniejszy na świecie skyr (serek o konsystencji gęstego jogurtu). W ogóle kraj ten słynie z przywiązania do kulinarnych tradycji, co można zaobserwować, natykając się na thorramatur – talerz pełen tradycyjnych przekąsek: mięs, ryb, chlebów i placków.
Powstaje pytanie – czy w związku z lokalnym charakterem kuchni islandzkiej możliwe jest w ogóle przyrządzenie dania po islandzku w Polsce? Oczywiście, że tak. Recz jasna, nie namawiam nikogo do wędzenia rekina w ogródku (sąsiedzi mogliby wezwać Sanepid) ani do ganiania za owcą, celem dokonania dekapitacji. Możemy jednak pokusić się o sporządzenie dań mniej wymagających.
Z pewnością należą do takich islandzkie ciasteczka. Potrzeba do nich 500 gramów mąki, 250 gramów cukru, 200 gramów margaryny, pół filiżanki proszku z amoniakiem, filiżanki proszku do pieczenia, jajko, 100 ml mleka, kardamon i dżem rabarbarowy. Cukier, proszki i mąkę miksujemy, dodajemy masło, miksując dalej. Dorzucamy jajko i kardamon, dolewamy mleko.
Przygotowane ciasto dobrze jest zostawić na noc w lodówce. Potem ciasto rozgniatamy na stolnicy i wycinamy w nim kształty (np. półksiężyce). Na każde ciasteczko nakładamy łyżkę dżemu i pieczemy je w temperaturze 200 stopni przez kwadrans. Ciastka powinny być ciemno złociste, można oczywiście dorzucić do nich inne składniki, np. orzeszki.
Prostym, a ciekawym pomysłem na pozytywne zaskoczenie gości, jest przygotowanie czegoś, co zwie się malowniczo brúnaðar kartöflur. Są to karmelizowane ziemniaki, które nie dość, że mają wygląd, to jeszcze świetnie smakują. Potrzebujemy, rzecz jasna, ziemniaków (kilogram), 50 gramów masła i 50 gramów cukru.
Najlepsze są ziemniaki niewielkie, duże powinniśmy pokroić na kawałki. Po umyciu trzeba je osuszyć. Na gorącą patelnię wrzucamy cukier, a kiedy zaczyna być brązowy, dodajemy masło i mieszamy. Zmniejszamy temperaturę podgrzewania i dodajemy ziemniaki. Mieszamy je, karmel powinien je pokryć jasnobrązowym „sosem”.
Ciekawych potraw z Islandii jest znacznie więcej. Najbardziej zagorzali kucharze mogą nawet pokusić się o wędzenie hangikjöt – baraniny wedle islandzkich przepisów. Ale do tego trzeba mieć wędzarnię lub znać kogoś, kto takową posiada. Najlepiej wykorzystać drewno wierzby, brzozy lub jałowca. Zasadą w czasie wędzenia jest uzyskanie jak najwięcej dymu przy jak najmniejszym ogniu (pożądana temperatura dymu 20 – 25 stopni).
Małe kawałki mięsa da się uwędzić w kilka godzin. Przedtem należy je przez 3-4 dni trzymać w solance (20 l wody, 10 kg soli, 500 gramów cukru, 100 gramów saletry spożywczej). Wędzenie wymaga kolosalnej uwagi, ogień nie może gasnąć, dym nieustannie powinien „atakować” mięso. Po wędzeniu powinno ono powisieć w suchym i chłodnym miejscu. Oczywiście, nie zapominajmy o włączeniu płyty Bjork – w końcu to też islandzki smakołyk.