Do Kenii najwygodniej wybrać sie liniami lotniczymi Turkish Airlines. Pod warunkiem, że w Stambule nie ma akurat puczu wojskowego, a nawet jeśli jest, przy odrobinie szczęścia wylądujemy w końcu w położonej nad Oceanem Indyjskim Mombasie, nie znajdując co najwyżej na taśmie z bagażami swojej walizki. Tak właśnie korespondent polskiej edycji Business Travellera rozpoczał swoją przygodę w Kenii.
Przejazd przez Mombasę o 5 nad ranem, gdy jest jeszcze ciemno, jest o tyle ciekawy, ze ulice przypominają Marszałkowską w godzinach szczytu. Miasto zdaje się dosłownie kipić o tej godzinie. Niezliczeni przechodnie, kolorowe, podświetlone busy, skutery z 4 pasażerami i drzwiami do mieszkań, tiry i cysterny, mieszają się w zgiełku tworząc klimat, jakiego nie zaznamy w Afryce Południowej.
Z Mombasy najlepiej wybrać się na safari, a raczej w safari, bo słowo to w suahili – języku, którym porozumiewają się wszyscy Kenijczycy – znaczy tyle co „podróż”. Gdzie pojechać, by zakosztować prawdziwego klimatu tej byłej brytyjskiej kolonii? 3,5 godziny w głąb kontynentu, nieopodal Parku Narodowego Tsavo, znajduje się Kipalo Lodge.
W należącym do kenijskiego Brytyjczyka kurorcie na wzgórzu możemy w ciszy leżeć na kamieniu jak lew, z tą tylko różnicą, że na skale rozłożone są wygodne pufy, obok jest basen, a w barze serwują pyszną kenijską kawę i drinki. Poczucie przestrzeni jest tu zupełnie inne. Wzgórze, dobrze widoczne na horyzoncie, okazuje się oddalone o 38 km. Przy odrobinie szczęścia i słonecznej pogodzie można dostrzec Kilimandżaro znajdujące się, uwaga, 150 km stad!
Lodge jest kameralny i mieści 8 dwuosobowych namiotów z wygodnym łóżkiem, elektrycznością, prysznicem i łazienką. Gości jednoczy wielki zadaszony Lounge, gdzie jada się posiłki.
Wieczorem lokalny ranger zabierze nas na przechadzkę po okolicy z bronią w ręku. Wdrapiemy się z nim na szczyt wzgórza i obejrzymy malowniczy zachód słońca.
Teren, na którym znajduje się kurort, zajmuje przestrzeń 15 tysięcy hektarów i jest ogrodzony płotem pod wysokim napięciem. Dodatkowo przed kłusownikami polującymi w tych czasach z łuków i kluszy (by nie hałasować) strzeże go kilku dobrze uzbrojonych strażników. Ponieważ Kipalo Lodge graniczy z Parkiem Narodowym Tsavo, znajdziemy tu całą afrykańską „wielką piatkę”. Kto wie jakie zwięrzeta się do niej zaliczają?
W Afryce śpi sie wspaniale. Odgłosy nocy dosłownie usypiają do snu. Cykady koncertują z typową dla Brytyjczyków powagą. Ciszę przerywa tylko czasami zbudzone przez drapieżniki zwierzę. Nie potrzebujemy budzika. O umówionej godzinie „zapuka” do naszego namiotu obsługa hotelowa, by zaproponować kawę lub herbatę. Możemy także zamówić gorący prysznic. Będzie gotowy w ciągu 5 minut. Kto ma natomiast ochotę na orzeźwiajacą pobudkę może wskoczyć do basenu.
Po śniadaniu najlepiej jest wybrać sie na wycieczkę po okolicy. Dziewięcioosobowy Range Rover zabierze nas w trudno dostępny teren. Z suchej sawanny, pomieszanej z buszem możemy pojechać na oddalone o 2 godziny drogi wzgórza Wundanyi. To zupełnie inna kraina. Z gorącej równiny wjeżdżamy na wysokość 1800 metrów. Jest rześko i wietrznie. W oddali widoczna jest granica z Tanzanią. Krajobraz wypełniają pola uprawne, palmy, bananowce, kawa, drzewa awokado, mango i orzechy makadamia. Wzgórza posiadają swoje naturalne źródła więc od tysięcy lat są licznie zamieszkiwane przez tubylców – plemię Taita. Na szczycie znajduje się las Nangao. Wilgotność i temperatura sprawiają, że jest to już prawie dżungla. Drzewa oplatają liany a swiatło ledwo przebija się przez ogromne korony drzew. Sam wierzchołek wzniesienia jest natomiast kamienisty i przypomina trochę nasze Bieszczady. Drogi prowadzące do tej tajemniczej krainy są kręte i wyboiste. Czerwona ziemia wznieca tumany kurzu. Kto wie, jakim zwrotem miejscowi określają drogę?