Gmunden to niewielkie, spokojne miasteczko, ponad 250 kilometrów od Wiednia. Leży nad bajecznym jeziorem Traunsee. Tam właśnie mieści się rodzinna stocznia Frauscher.
Firma powstała w roku 1927. Założył ją w Wiedniu Engelbert Frauscher. Szybko zyskał uznanie, modele żaglówek zdobywały popularność nie tylko w Austrii. Po wojnie produkcję przeniesiono do Gmunden. W latach 50. powstały tam pierwsze modele łodzi motorowych i elektrycznych.
Dziś firmą zawiaduje trójka rodzeństwa Frauscherów. Andrea zajmująca się finansami, Michael odpowiedzialny za sprawy produkcyjne i Stefan, który zawiaduje działami sprzedaży i marketingu – w roku 2002 został mistrzem świata w popularnej w całej Europie klasie jachtów H-Boat. Wkrótce firma Frauscher przeniesie się do zupełnie nowej, znacznie większej fabryki. Teren pod nią już kupiono, prace budowlane ruszą w ciągu najbliższych miesięcy.
Ręczna robota
Zatrudniające blisko 40 osób przedsiębiorstwo produkuje obecnie trzy typy jachtów żaglowych i siedem rodzajów łodzi motorowych i elektrycznych, które mogą być dość swobodnie modyfikowane. Tym bardziej, że większość produkcji to precyzyjna, ręczna robota. Najmniejsza z nich nosi nazwę Alassio (650 cm długości, silnik elektryczny), zaś największa jest 909 Benaco mierząca 903 centymetry i przeznaczona dla ośmiu osób.
GT to flagowy model firmy. Choć nie największy – mierzy 717 cm i ma 225 cm szerokości – to jest to po prostu wyjątkowy model w swojej klasie. Dlatego zresztą GT dostało tytuł łodzi motorowej roku 2010. Model GT jest po prostu piękny. Czarna opływowa sylwetka z dachem utworzonym przez zapinany na zatrzaski materiał, w którym zrobiono plastikowe wstawki okienne. Górny pokład wyłożony pasami drewna tekowego z czarnymi lamówkami. Za to wnętrze całe w bieli. Dwa fotele, bardzo wygodne i ergonomiczne oraz tylna kanapa, gdzie zmieści się swobodnie trójka podróżnych.
Kolorystyka to oczywiście rzecz umowna. Można dostosować ją do wymagań konkretnego klienta. O nich w firmie głośno się mówi, ale akurat byłem świadkiem pakowania gotowej łodzi dla jednej z francuskich gwiazd estrady. Umieszczona na podczepionym do samochodu, stelażu z gumowymi i materiałowymi zabezpieczeniami, pokryta niemal w całości folią; była od góry do dołu… niebieska. Taki kaprys miał klient, taki kaprys firma zrealizowała.
Koło sterowe, a w zasadzie po prostu kierownica ze stylizowaną literą F w środku, jest po prawej stronie. Deska rozdzielcza mieści kilka wskaźników: poziom tankowania, komputer z oznaczeniami ewentualnych usterek, obrotomierz z cyfrowym wyświetlaczem prędkości w kilometrach na godzinę (bardzo przydatne – ma się punkt odniesienia do jazdy samochodem) oraz prędkościomierz w węzłach morskich i w milach. Poniżej jest kilka przycisków kontrolnych oraz wbudowane radio.
W burcie, obok fotela kierowcy, znajduje się przekładnia przyspieszenia. Wystarczy wcisnąć przycisk i przesunąć ją do przodu. Rozwiązaniem zwiększającym bezpieczeństwo jest specjalny „zawór” z przytwierdzonym doń cienkim przewodem, który kierujący zapina sobie wokół nogi. Gdyby doszło do wywrotki i kierowca znalazłby się w wodzie, przewód zwalnia blokadę i silnik natychmiast zostaje unieruchomiony.
A silnik 717 GT, którą płynąłem, to mocarny Volvo o pojemności 5,7 litra i mocy nawet 420 koni mechanicznych.
Czapka z pomponem
Po przekręceniu kluczyka rozległ się głęboki basowy dźwięk, przypominający pracujące na wolnych obrotach Porsche. Nagle poczułem się na wodzie jak w, tak po prawdzie marnie wygodnym, ale za to dającym masę radości, niskim fotelu tej kultowej maszyny.
Przed jazdą testową dostałem nieprzemakalne spodnie z szelkami i kurtkę. Zdziwiłem się nieco, że Mat – mój opiekun z ramienia firmy, który ubrany był dokładnie tak samo – dodatkowo wcisnął na głowę grubą wełnianą czapkę z pomponem. Przecież nie padało i nie było nadmiernie zimno. Zrozumiałem to po kilkunastu sekundach od wypłynięcia GT na otwarte jezioro.
Przesunięcie manetki przyspieszenia spowodowało, że silnik błyskawicznie dostał wysokich obrotów, spiął się i jak cięciwa łuku wystrzelił nas przed siebie. Dzięki wyświetlaczowi cyfrowemu mogłem zobaczyć, że w pewnej chwili płynąłem tą łódką 101 kilometrów na godzinę – wprawdzie jest tam przednia szyba, ale pomimo tego wiatr staje się morderczy i z trudem łapie się oddech. Włosy wykonują przy tym najbardziej zwariowany taniec na głowie. Przydałaby się czapka. Najlepiej gruba, wełniana i z pomponem.
Z niesamowitą prędkością ciąłem wody jeziora Traunsee. Każdy, nawet delikatny, ruch kierownicą sprawiał, że łódka niemal natychmiast reagowała. Kapitalną zabawą są oczywiście ostre zwroty, które można robić delikatnie ograniczając prędkość i nagle przyspieszając do maksimum – efekt piorunujący. Mat pokazał mi także inną sztuczkę. Płynący w pobliżu statek wycieczkowy wytwarzał niewielkie fale. Popłynęliśmy tam natychmiast i rozpoczęliśmy na nich długie skoki. Muszę przyznać, że unoszące się nad wodą setki kilogramów to warte zapamiętania przeżycie.
Po niemal godzinie szaleństwa wpływałem do portu z rozwianą grzywką i wielkimi emocjami. Łódź Frauscher GT 717 to wprawdzie dość droga zabawka, ale warta każdego wydanego na nią euro. Ceny? To bardzo indywidualna sprawa, bowiem wszystko zależy od rodzaju łodzi, silnika, standardu wyposażenia – to wszystko dostosowywane jest dokładnie do wymagań zamawiającego. Mniejsze modele można kupić już za 30 tysięcy euro – ale szczegółowych informacji warto szukać bezpośrednio w polskim przedstawicielstwie firmy.