Val Thorens. Narty z wizją a’la France

Autor tekstu: , Data publikacji:

Jak się bawić, to się bawić w Val Thorens

Francuzi są mistrzami w wymyślaniu oryginalnych aktywności, a więc i ich część Alp wyróżnia się wielością różnych „hardcorowych” rozrywek idących o krok dalej niż gdzie indziej. Basen termalny zimą, pod gołym niebem – to już powoli standard. Ale nie nurkowanie pod lodem w górskim jeziorze. Jazda górską drogą pełną serpentyn – OK. Lecz prawdziwej radości prowadzenia samochodu w ciągłych poślizgach dostarczy nam tylko jazda po lodzie, a jest tu specjalna szkółka icedrivingu. Jeszcze więcej adrenaliny zaznamy podczas zjazdu rowerem zaśnieżonym zboczem. Tradycjonaliści docenią wyprawy psimi zaprzęgami.

Ja osobiście polecam tor saneczkowy, zwłaszcza po zmroku. Dostajemy plastikowe sanki, kaski, latarki-czołówki i rzucamy się szaleńczym śmigiem w ciemność. Latarka daje tylko wąską smugę światła, a że nasza prędkość jest podobna więc… nie widać nic. Co chwila dochodzi do gwałtownych spotkań zwanych w innych warunkach kolizjami. Trasa jest kręta i stroma, na szczęście z obu stron zabezpieczona śnieżnymi nasypami. Ogranicza to nasze globtrotterskie zapędy, ale przynajmniej zjazd kończy się w restauracji, a nie na górskim pustkowiu.

Fondue czy raclette

Francja to kuchnia, kuchnia to Francja.Świadczą o tym pustoszejące w porze lunchu stoki. Przy wyciągach czynnych jest mnóstwo restauracji i barów. Choć owiec tu nie widać, modne są lokale stylizowane na górskie serowarnie, czyli nasze bacówki. Po wejściu stawiają przed nami bańkę mleka i proponują fondue. W garnku bulgocze rozpuszczony ser z białym winem i tajemnymi składnikami, a my bierzemy kawałek chleba i obtaczamy go sobie w serowej miksturze jedząc na gorąco. Inną propozycją jest raclette, gdzie tym razem podgrzewany ser spływa na dobrane przez nas na talerz składniki, jak boczek czy ziemniaki.

Wszystkie wyciągi czynne są do godziny 17 więc na kolację trzeba przenieść się w doliny. Ja trafiłam do restauracji Chez Pepe Nicolas. Zajmuje ona kilka przebudowanych górskich chat, zachowujących jednak swój oryginalny układ. Jest naprawdę nastrojowo – stoły oświetlają prawdziwe lampy naftowe, wokół nóg biega szczeniak bernardyn, a golonka z winem… palce lizać. To miejsce dla koneserów więc nie zapomnijcie o rezerwacji. Polecam też prowadzoną przez rodzinę Meilleur restaurację La Bouitte, która wraz z hotelem mieści się w starym XIX-wiecznym kamienno-drewnianym budynku w historycznej stolicy regionu – miejscowości Saint Martin. Lokal ma już dwie gwiazdki w przewodniku Michelin i stara się o trzecią. Pamiętacie chyba z filmu „Skrzydełko czy nóżka” z Louisem de Funes co to oznacza dla Francuzów. Muszę też wspomnieć o najbogatszej w regionie piwnicy z winami, którą szczycą się podziemia La Bouitte. Sławny lokal prowadzi warsztaty i kursy francuskiej kuchni więc część jej sekretów można zabrać do domu.