ODPRAWA
Internet to dobrodziejstwo cywilizacyjne, które docenia się dopiero wówczas, kiedy nagle nam go zabraknie. Stał się już tak nieodzownym elementem życia, że trudno wytłumaczyć obecnym dwudziestolatkom, że kiedyś to cudo techniki nie istniało.
Odlot rejsu SK752 do Kopenhagi jest w soboty zapisany w rozkładzie o godzinie 14:10. Zameldowałem się zatem na Okęciu około 13:00 i po paru minutach kisłem z nudów. Wspomniane dobrodziejstwo Internetu sprawiło, że dzień wcześniej zostałem odprawiony, choć nie wydrukowałem sobie karty pokładowej, bowiem leciałem na Bornholm ze sporą walizą. Na lotnisku zatem wystarczyło odebrać kartę przy stanowisku SAS (na pasażerów czekały 3 stanowiska, nie było żadnej kolejki) i zostawić bagaż. Operacja zajęła mi jakieś 7 minut.
Od dawna kulminacją emocji na Okęciu jest dla mnie przeprawa przez kontrolę straży granicznej. Cztery stanowiska dla klasy ekonomicznej z profesjonalnymi, wypasionymi skanerami, zazwyczaj zagrodzone są taśmami i pracuje jedno z nich. Tym razem było dokładnie tak samo. Może z tą różnicą, że weekendowa atmosfera udzieliła się wszystkim – pasażerów było niewielu a obsługa skanera miała wyjątkowo dobry nastrój i wszystko odbywało się w niesłychanie szybkim tempie. Dość powiedzieć, że na ponad godzinę przed terminem wylotu byłem już w pasażerskiej części lotniska. Dzięki temu bezcłowe sklepy mogły sobie na mnie poużywać.
WEJŚCIE NA POKŁAD
Boarding miał rozpocząć się o 13:25. Dwie minuty wcześniej poproszono pasażerów do wyjścia B17 i po chwili rozpoczęto odprawę. Nie na darmo Scandinavian uznawane są za jedne z najbardziej punktualnych linii na świecie. Sprawdzano karty pokładowe oraz dowody tożsamości. Czekający na dole schodów autobus zapełniał się w błyskawicznym tempie. Do samolotu mieliśmy dosłownie kilkadziesiąt metrów i transfer można było liczyć w sekundach. Stanęliśmy przed zgrabną sylwetką CRJ 900 – posiadacze większego bagażu kabinowego mogli zostawić go na wózku, z którego obsługa zabierała torby do luku bagażowego. Mniejsze pakunki można było zabrać ze sobą na pokład.
CRJ 900 to nowoczesny odrzutowiec mieszczący nieco ponad 80 osób. Skrót rozszyfrowuje się jako Canadair Regional Jet, bowiem maszyna przeznaczona jest do obsługi regionalnych lotów o zasięgu około 2500 kilometrów. CRJ budowany jest przez kanadyjskie konsorcjum Bombardier i cieszy się bardzo dobrą opinią załóg i samych pasażerów.
MIEJSCE
Fotele pokryte granatowym materiałem ustawione są w tym samolocie w konfiguracji 2+2 i oferują całkiem sporo przestrzeni. Miejsce 5D przy przejściu, jakie zająłem, jest kilka rzędów przed skrzydłami samolotu, nie czuć tu żadnych wibracji, hałas przy starcie był naprawdę minimalny, podobnie zresztą jak w trakcie całego lotu. I choć to niezbyt duży samolot, wydzielono w nim aż trzy klasy. Informowały o tym specjalne tabliczki przytwierdzane do oparć foteli. Oczywiście można je dowolnie umieszczać, w zależności od zamówionych miejsc. Podczas mojego lotu pierwsze dwa rzędy nosiły nazwę Business, kolejny Economy Extra a reszta, gdzie siedziałem, była zwykłą klasą ekonomiczną.
LOT
Różnica pomiędzy klasami wyjaśniła się mniej więcej dziesięć minut po starcie, kiedy zgasła sygnalizacja „zapiąć pasy” i na pokładzie zaczął się, typowy dla tego momentu lotu, wzmożony ruch. Obsługa przywdziała szare fartuchy i ogłosiła początek serwisu. W klasie business pasażerowie dostali na tacach posiłek i napoje, podobnie zresztą jak podróżni w Economy Extra. W klasie ekonomicznej można było skorzystać z oferty Cloud Shop i kupić napoje (woda lub puszka napoju gazowanego – 20 koron, piwo – 30 koron, kanapka – 40 koron, a 1 korona to nieco ponad 50 groszy). Wiedziałem o tym wcześniej, więc bohatersko zaopatrzyłem się w butelkę wody na lotnisku.
PRZYLOT
Po godzinie lotu rozpoczęto przygotowania do lądowania na lotnisku w Kopenhadze. Kastrup to urokliwe miejsce – podejście od strony wody, ze stojącymi w zatoce gigantycznymi wiatrakami, zawsze robi na mnie wrażenie.
TRANSFER
Wysiedliśmy z samolotu niemal wprost na pokład autobusu, który po kilku minutach przewiózł pasażerów przed terminal przylotów międzynarodowych. Za drzwiami można było wybrać drogę do odbioru bagażu i wyjścia do miasta lub na dalsze połączenia. Leciałem do Ronne, największego miasta na Bornholmie, uznawanego za stolicę wyspy (to zresztą jedyne tamtejsze lotnisko), dlatego wybrałem drugą opcję. Na tablicy z informacjami o połączeniach widniała wiadomość, że lot QI627 na Bornholm jest za 40 minut, a mnie czeka 21-minutowy spacer do krajowego terminala 1. Można oczywiście pokonać tę drogę z pomocą wahadłowego autobusu w kilka chwil, jednak spacer zdecydowanie jest ciekawszy. Mija się doskonale pomyślane architektoniczne rozwiązania, ciekawe pasaże – lotnisko Kastrup to wyjątkowo nastawione na pasażerów miejsce. Połączeń pomiędzy Kopenhagą i Ronne jest co najmniej 6 w ciągu dnia.
WEJŚCIE NA POKŁAD
Po kilkunastu minutach dotarłem do wyjścia A33, za którym widać było mały ATR 42, którym miałem lecieć na Bornholm. Samolot nosił znaki Cimber Sterling, z czerwonym hełmem wikinga na ogonie – prywatnej spółki lotniczej obsługującej ruch lokalny i europejski.
Kolejka do odprawy liczyła kilkanaście osób – trudno się dziwić, skoro na pokładzie ATR 42 zmieścić się może nie więcej niż 50 pasażerów. Kartę pokładową dostałem jeszcze w Warszawie, podczas nadawania bagażu. Nie było na niej numeru miejsca. Gdy rozpoczęła się odprawa i po sprawdzeniu kart oraz dokumentu tożsamości, ruszyliśmy po płycie lotniska (spacer liczył może 50 metrów) do samolotu, każdy siadał wewnątrz tam, gdzie mu w duszy zagrało. Byłem jednym z ostatnich wsiadających więc pozostał mi fotel w pierwszym rzędzie. Usiadłem przy oknie, przed nosem miałem ścianę obitą granatowym płótnem. Fotele w konfiguracji 2+2 dają średni komfort, te w pierwszym rzędzie zdecydowanie większy, bowiem gwarantują więcej miejsca na nogi.
LOT
Start odbył się punktualnie. Cateringu na pokładzie nie było, nie sposób się zresztą temu dziwić, skoro sama podróż trwała nieco ponad 25 minut. Przez całą drogę paliła się sygnalizacja „zapiąć pasy”, ponieważ – jak powiedziała stewardessa – nad wyspą wiał bardzo silny wiatr i należało się spodziewać mocnych turbulencji. Na szczęście nie było ich zbyt wiele. Za to ostatnie kilka minut lecieliśmy wyjątkowo nisko nad wodą – wrażenia naprawdę wyjątkowe. Dopiero z takiej wysokości można zrozumieć, że Bałtyk jest jak wodna autostrada – mniejsze i całkiem pokaźne statki z olbrzymim ładunkiem widać było co kilkaset metrów.
PRZYLOT
Lądowaliśmy w silnym wietrze ale bez żadnych przykrych niespodzianek. Lotnisko w Ronne jest nieduże. Wprost z pokładu samolotu poszliśmy z podręcznym bagażem do terminalu. Przed luk bagażowy ATR podjechał pomalowany na żółto… nasz poczciwy melex, z zaprzęgniętymi dwoma wózkami. Obsługa staranie wypakowała bagaże. Po chwili w niewielkiej sali terminala otworzyły się szerokie drzwi i melex wjechał do środka, ustawiając się wzdłuż namalowanych na podłodze znaków. Mogliśmy zabrać walizki wprost z wózków – czegoś podobnego jeszcze nie widziałem. Kilka chwil później byłem już na zewnątrz.
OCENA
W ciągu 4 godzin dotarłem z Warszawy na malowniczą duńską wyspę. Bardzo dobre połączenie – zdecydowana konkurencja dla podróży promowej.
FAKTY
układ siedzeń: 2+2
odległość między oparciami: 79 cm
szerokość fotela: 44,5 cm
KOSZT
Bilet z Warszawy do Kopenhagi, rezerwowany, w środku tygodnia, na stronie internetowej przewoźnika, kosztował 365,50 złotych
KONTAKT