Pasażerowie klas premium mają obecnie do dyspozycji takie pokładowe wygody, o jakich jeszcze kilkadziesiąt lat temu mogli tylko pomarzyć. Niestety najczęściej dzieje się to kosztem podróżnych, którzy zdecydowali się kupić bilet w Klasie Ekonomicznej. Choć przeciętny pasażer ma coraz większe rozmiary, to paradoksalnie w samolocie ma on do dyspozycji dużo mniej miejsca niż jeszcze kilka lat temu. Przyczyna tego stanu rzeczy jest prosta: dla linii lotniczych kabiny Klasy Ekonomicznej są mało opłacalne.
A miało być tak pięknie… Pierwszy boeing 747 jumbo jet wzniósł się w przestworza w styczniu 1970 r. na trasie między Nowym Jorkiem i Londynem. W książce zatytułowanej „Wide-Body” („Szeroki kadłub”) Clive Irving wspomina o innowacyjnych rozwiązaniach zastosowanych przez projektantów b747 w celu zapewnienia pasażerom większej przestrzeni.
Moje pierwsze loty b747 odbyłem na początku lat 70. ubiegłego wieku na pokładach linii Pan Am i Japan Airlines. Do dziś pamiętam przestronne fotele ułożone w konfiguracji 2-4-3 i spory odstęp między rzędami, wynoszący około 90 cm. Szczerze mówiąc, w latach 70. Klasa Ekonomiczna na pokładach b747 przypominała obecny produkt zwany Premium Economy.
W tamtych czasach pasażerowie mieli wszelkie powody, by wierzyć, że wszystko idzie ku lepszemu. Specjaliści ds. marketingu linii lotniczych przekonywali, że już niebawem samoloty wąskokadłubowe obsługujące trasy dalekodystansowe zostaną wysłane na śmietnik historii (choć i one oferowały pasażerom więcej miejsca niż obecnie). Co więcej, przewoźnicy wydawali się zadowoleni z takiego stanu rzeczy. W 1970 organizacja IATA (Międzynarodowe Zrzeszenie Przewoźników Powietrznych) kontrolowała ceny biletów lotniczych na całym świecie, co gwarantowało przewoźnikom nieprzerwany strumień przychodów, a IATA pozwalała im automatycznie podnosić ceny na wypadek wzrostu kosztów operacyjnych lub wahań kursów walut.
Jednak pod koniec tamtej dekady podróże lotnicze stały się zjawiskiem masowym, do czego przyczyniła się także utrata kontroli przez IATA nad cenami biletów. Linie musiały dostosować się do nieugiętych praw rynku i liczyć sobie za bilet jedynie tyle, ile był gotów za niego zapłacić klient, czyli pasażer.
Mniej miejsca na nogi
To właśnie wtedy osoby podróżujące w Klasie Ekonomicznej wraz z obniżeniem cen połączeń zaczęły doświadczać także znacznego spadku komfortu na pokładach samolotów. Przewoźnicy – chcąc oczywiście zrekompensować sobie niższe zyski z tańszych biletów – upychali w maszynach tyle foteli, ile to było tylko możliwe. W b747 zamiast dziewięciu zaczęto montować po dziesięć foteli w rzędzie, a u jego szerokokadłubowych rywali mcdonnella douglasa dc-10 i lockheeda tristara liczba ta zwiększyła się z ośmiu do dziewięciu.
Kolejnym krokiem było zmniejszenie miejsca na nogi (czyli przestrzeni między kolejnymi rzędami foteli). I tak z początkowych 86-91 cm w pierwszych egzemplarzach b747 z biegiem czasu odległość ta stopniała do zaledwie 76 cm. Ale to jeszcze nie koniec. Ostatnio linie lotnicze doszły do wniosku, że można wygospodarować jeszcze więcej miejsca, montując na pokładach samolotów węższe fotele. Przy takim rozwiązaniu miejsca na nogi pozostaje mniej więcej tyle samo, ale pasażerowie są ściśnięci i siedzą bliżej siebie.