Największe opóźnienia przewidywane są w Chicago, Nowym Jorku, San Francisco i
Atlancie, czyli w wielkich centrach przesiadkowych, gdzie samoloty startują, co kilka
minut.
Całe zamieszanie, które czeka pasażerów w niedalekiej przyszłości, jest spowodowane
cięciami budżetowymi, które rząd USA zmuszony będzie wprowadzić. Ciecia mające
ograniczyć wydatki na prace kontrolerów ruchu maja łącznie wynieść 600 mln. dolarów.
Zostaną wprowadzone w życie 1 marca i mają trwać do końca września, kiedy skończy się
rok finansowy w USA.
Kontrolerzy zostaną wysłani na bezpłatne urlopy – od 2 dni do 2 tygodni, efektem czego
będzie mniej wydajne zarzadzanie przestrzenią powietrzną. Planowane jest także
ograniczenie wydatków na nakup nowego sprzętu dla wszystkich lotnisk i zamkniecie
100 wież kontrolnych.
Chociaż zostało jeszcze trochę czasu, można przewidzieć, że linie lotnicze, aby uniknąć
narastających opóźnień będą starały się kasować niektóre rejsy a na pozostałych
podstawią większe samoloty. Zaowocuje to wzrostem cen.
Podróżowanie po Stanach Zjednoczonych będzie utrudnione. Rozsądnym wyborem
okażą się przesiadki z mniejszych lotnisk np. Waszyngtonu zamiast Nowego Yorku, czy
Charlotte zamiast Miami.