Możliwości jest dużo. Możemy wyjechać w Alpy, wysoko, gdzieś gdzie warunki prawie zawsze są bardzo dobre, a ilość tras podczas 7- dniowego pobytu jest nie do przejechania. Często jednak o wyborze ośrodka narciarskiego decyduje aspekt ekonomiczny.
Obecny kurs walut i ceny paliw mogą sprawić, że podróż do Austrii, Włoch, Francji, czy Szwajcarii będzie zdecydowanie droższa niż podróż na nasze rodzime stoki i za naszą południową granicę, gdzie warunki nie są aż tak dobre jak w Alpach, ale gdy jest śnieg, wyjazd może się bardzo udać.
Pod lupę wzięliśmy ośrodki w Polsce i na Słowacji. Skupiliśmy się na tym, który z ośrodków jest najlepszy dla miłośników białego szaleństwa. Zbadaliśmy długość tras, przepustowość wyciągów, ceny, dojazd etc.
Słowacja: lepsze trasy, ale drogo
Na Słowacji jednym z atrakcyjniejszych miejsc jest Jasna (Chopok). Duża przepustowość (17 wyciągów obsługuje ponad 25 tysięcy osób na godzinę) sprawia, że możemy wyjeździć się do woli. Przygotowanych jest tutaj ponad 36 kilometrów tras o różnym stopniu trudności. Jasna Tatry Niskie jest największym ośrodkiem na Słowacji, z najlepszymi naturalnymi warunkami do uprawiania narciarstwa i snowboardingu.
Z kolei w Tatrach Wysokich zwracamy uwagę na Tatrzańską Łomnicę i Strbskie Pleso. Tutaj wyciągi, licząc ze Starym Smokovcem, mają łączną przepustowość ponad 21 tysięcy osób na godzinę, a trasy liczą sobie ponad 21,5 kilometra. Łomnica chwalona jest przede wszystkim przez narciarzy, którzy poszukują odpowiedniego miejsca na rodzinny wypad. Organizatorzy oferują przywoite zniżki na karnety dla dzieci, są też specjalne wyciągi i trasy dla dzieci.
Od momentu wprowadzenia euro u naszych południowych sąsiadów z roku na rok słowackie ośrodki notują coraz mniejszy ruch narciarzy z Polski, mimo, że naszym rodzimy stokom daleko jeszcze do poziomu słowackich. Dlatego co roku tamtejsze ośrodki przygotowują dla naszych rodaków specjalne zniżki, niekiedy sięgające 30 procent ceny karnetu. Mimo to wyjazdy na Słowację stały się o wiele droższe niż jeszcze 5, 6 lat temu. O „Złotym Bażancie” za niecałe dwa złote możemy już chyba zapomnieć na zawsze.