Madryt jest miastem niezwykłym – nowoczesne, świetnie skomunikowane, a jednocześnie powiew historii czuć tu na każdym kroku. A przy tym nie jest to miasto–muzeum. Tutejsze zabytki żyją – w kilkusetletnich budynkach mieszkają zwyczajni ludzie, mieszczą się zwyczajne sklepy, restauracje i nawet muzea nie przypominają „świątyń”, w których obowiązuje cisza i milczące kontemplowanie wielkiej sztuki…
Gran Via i Calle Serrano
Zwiedzanie najlepiej zacząć od ulicy Gran Via – jednej z najbardziej reprezentacyjnych w mieście. Jak na Madryt to młoda ulica, istnieje niespełna sto lat, ale to właśnie tutaj jest centrum handlowe, kulturalne i rozrywkowe. Tu toczy się nocne życie, tu można kupić właściwie wszystko – od słynnych szynek po wyroby jednej z najbardziej luksusowych marek hiszpańskich – Loewe, która ma tu swój butik od… 1939 roku (teraz pod numerem 8) i już na początku wieku nosiła dumny tytuł Królewskiego Dostawcy. Na luksusowe zakupy warto się też wybrać na ulicę Serrano. Znajdziemy tam firmowe butiki m.in. Michaela Korsa, Armaniego, Prady, a także dyskretnie ukryty za bramą z numerem 58 – Manolo Blahnika.
Puerta del Sol i Barrio de las Letras
Z Gran Via tylko kilka minut spaceru dzieli nas od Puerta del Sol, czyli Bramy Słońca. Wieczorem na pewno trafimy tu na występy ulicznych artystów. Koniecznie trzeba też zobaczyć posąg Karola III oraz poklepać po wiadomej części ciała niedźwiadka wspinającego się na drzewo truskawkowe – który jest tym dla Madrytu, czym dla Warszawy Syrena. Turyści żyją w przekonaniu, że jeśli to zrobią na pewno tu wrócą. Podobną rolę pełni tablica wmurowana w chodnik przed ratuszem oznaczająca Kilometr Zero – stąd mierzy się wszystkie odległości w Hiszpanii – stanięcie na niej podobno jest gwarancją kolejnej wizyty w Madrycie.
Jeśli z placu wyjdziemy ulicą San Jeronimo i po kilku przecznicach skręcimy w prawo, znajdziemy się na placu Santa Ana, w sercu dzielnicy literackiej. W czasach w miarę współczesnych przesiadywał tu Ernest Hemingway, ale już w XVII chętnie mieszkali tu poeci i dramaurdzy – od Lope de Vegi po Cervantesa.
Restauracja Sobrino de Botin
Jeśli ulicą Antocha dojdziemy do Plaza Mayor, znajdziemy się o krok od Calle de Cuchilleros, gdzie pod numerem 17 znajduje się Sobrino de Botin wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa jako najstarsza restauracja na świecie. Działa od 1725 roku i może pochwalić się słynnymi gośćmi – jadali tu Scott Fitzgerald, czy Graham Green, a Ernest Hemingway przyjaźnił się z dziadkiem obecnych właścicieli. Tu rozmyślał pisząc „Śmierć po południu”, tu rozgrywa się finałowa scena „Słońce też wschodzi”.
O Botin w swoich utworach wspominało zresztą wielu pisarzy – Arturo Barea, Frederic Forsythe, Ramon Gomez de la Serna. We wnętrzu, w którym unosi się duch wielkiej literatury wciąż można znakomicie zjeść. Prócz sztandarowego dania – prosięcia pieczonego niemal od 300 lat w tym samym piecu, warte uwagi jest tutejsze gazpacho, lody i oczywiście wino.
Museo Nacional del Prado
Pokrzepieni posiłkiem możemy przespacerować się do stacji metra Tirso de Molin, przejechać jeden przystanek i znowu dojść pieszo do Prado – jednego z najsłynniejszych muzeów na świecie. Na jego zwiedzenie nie wystarczą nie tylko 4 godziny, ale i 4 dni nie byłoby zbyt wiele, ale warto wpaść tu choćby na chwilę. Obowiązkowo trzeba zobaczyć najsłynniejszy hiszpański obraz – Las Meninas Diego Velazqueza, ale i bogatą kolekcję malarstwa Francisca Goyi, w tym słynne „Maje…” – ubraną i nagą. Warto przy tym wiedzieć, że maja to nie imię jak często myślimy, ale słowo, które można przetłumaczyć jako dziewczyna, ślicznotka. Nawet najważniejszych dzieł wymienić nie sposób, ale są tu też obrazy Picassa, El Greca, Boscha, Tycjana, Memlinga i niemal wszystkich najważniejszych malarzy świata.
Park Retiro
Syci wrażeń dzień możemy zakończyć spacerem po przepięknym Parque del Buen Retiro. Jeśli będziemy mieć szczęście po drodze z Prado do Retiro spotkamy chyba najbardziej niezwykły zespół ulicznych artystów w Madrycie – saksofoniście towarzyszy niezwykły czworonożny akompaniator, który wzbogaca muzykę swego pana wyciem idealnie do rytmu. Sam park wyróżnia się nawet w mieście tak pełnym zieleni jak Madryt. Kiedyś były to królewskie ogrody, ale od czasów Karola III, którego nazywano królem–burmistrzem (panował od 1759 do 1788 roku) stały się miejskim parkiem. Na początku nieoficjalnie – król zezwalał mieszkańcom na korzystanie z części parku, a w 1868 roku królowa Izabela II przekazała ogrody miastu. Można tu popływać łódką po jeziorze, obejrzeć spektakl teatralny (najczęściej w dni świąteczne) albo po prostu podziwiać niezwykłe rośliny. Rosną tu tak egzotyczne drzewa jak cypryśnik meksykański, nazywany Drzewem Montezumy zasadzony w 1633 roku, ale nawet zwykłe tuje strzyżone były (pewnie przez dziesięciolecia) w taki sposób, że teraz przypominają jakieś niezwykłe rośliny z innego świata.
Las Ventas i Bernabeu
Kto jednak nie wyobraża sobie Madrytu bez dawki adrenaliny ma do wyboru – ludzkie lub bycze igrzyska. Plaza de Toros de Las Ventas, czyli arena corridy została zbudowana wprawdzie dopiero w 1929 roku, ale znakomicie symbolizuje arabskie początki miasta. Mury w stylu mauretańskim wzniesiono z czerwonej cegły i ozdobiono misternie malowanymi ceramicznymi kaflami. Arenę warto zobaczyć, choć by zrozumieć samą corridę trzeba chyba urodzić się w tej części Europy. Mniej kontrowersyjnych, choć nie mniejszych emocji zaznamy na pewno na Bernabeu – stadionie Realu Madryt. Każdy piłkarski kibic powinien zwiedzić muzeum królewskiego klubu, na własne oczy zobaczyć Puchar Europy albo na listach składu drużyny odnaleźć nazwisko Jerzego Dudka.