Poranki w Terre Blanche są niezwykle długie i ospałe. Choć nie należę do rannych ptaszków, to dziś wyjątkowo wstaję przed ósmą i wychodzę na balkon hotelowego pokoju, by rozejrzeć się po okolicy. Na urokliwych uliczkach nie widać nikogo, a jedynym dźwiękiem, który zakłóca idealną ciszę, jest świergot wszędobylskich wróbli. Słońce powoli wynurza się znad horyzontu, przyjemnie otulając swoimi promieniami okoliczne pola i zaglądając nieśmiało w okna chatek stojących na wzgórzu.
Do moich uszu dociera warkot wózka golfowego, który podąża pobliską alejką. Pojazdy te są głównym środkiem transportu w kurorcie, który obejmuje ponad 300 hektarów terenu. Przewożą gości do tutejszych spa, restauracji, na pola golfowe oraz do ich prywatnych willi i apartamentów.
Miejsce dla golfistów
Położony w samym sercu słonecznej Prowansji kurort Terre Blanche jest członkiem zrzeszenia niezależnych hoteli Leading Hotels of the World i w ciągu kilkudziesięciu lat swojego istnienia miał wielu właścicieli. Jednym z nich był sam Sean Connery, który kupił tę posiadłość w 1979 roku, zlecając budowę pierwszych torów pod dwa mistrzowskie pola golfowe. Niestety projekt ten nigdy nie został ukończony i w 1999 roku niemiecki miliarder Dietmar Hopp odkupił kurort od Connery’ego z zamiarem przekształcenia go w luksusową destynację dla wielbicieli golfa. Tak też się stało. Na tutejszych polach rozgrywane są doroczne turnieje cyklu European Tour. Mieści się tu również szkółka golfowa oraz centrum biomechaniki, w którym za pomocą najnowszych osiągnięć z dziedziny nauki i technologii możemy popracować nad naszym wymachem.
Wprawdzie zdecydowanie nie jestem najlepszą golfistką, ale za to nie mam sobie równych w leniwym pływaniu w basenie, poddawaniu się masażom i podziwianiu imponującej kolekcji sztuki współczesnej, która znajduje się na terenie kurortu. Zbiór obejmuje ponad 300 rzeźb i malowideł z prywatnej kolekcji Hoppa. Znalazłam tu między innymi dzieła tak uznanych mistrzów, jak Joan Miró i Antony Gormley.
Kolejnym mocnym punktem kurortu jest jego kuchnia. Znajdziemy tu wiele wyśmienitych restauracji, takich jak Les Caroubiers w domu klubowym lub elegancka Le Faventia, która w ubiegłym roku zdobyła swoją pierwszą gwiazdkę Michelina. Co więcej dzięki współpracy Terre Blanche z lokalną szkółką kucharską goście kurortu mogą uczestniczyć w zajęciach gotowania, poznając tajniki wyrafinowanej kuchni francuskiej.
Szczyty gastronomii
Zapisałam się na zajęcia prowadzone w Institut Gastronomie Riviera, którego siedziba znajduje się w nieodległym miasteczku Seillons. Szefem szkółki jest Nicolas Denis, który przez wiele lat był cukiernikiem w hotelach sieci Four Seasons. Przed pierwszą lekcją Denis oprowadza kursantów po ogrodzie, po czym grupa przechodzi do obszernej kuchni, gdzie czekają już składniki na lunch: filet z dorsza, warzywa do faszerowanego bakłażana, czarne oliwki i pomidory typu bawole serce.
Przepis jest dość prosty, a dzięki pochwałom, których Denis nam nie szczędzi, po jakimś czasie zaczynam utwierdzać się w przekonaniu, że jestem dobrym materiałem na kolejnego master chefa. Po krótkiej lekcji przygotowywania pesto odkładamy na bok nasze prześlicznie udekorowane danie główne, aby zająć się deserem: waniliową panna cottą z poszatkowanym ananasem i mango oraz pianką z marakui. Pod koniec zajęć Nicolas przekonuje nas, że kariera w gastronomii to nasza przyszłość, i prowadzi nas z powrotem do ogrodu na kieliszek prosecco, po którym zasiadamy do posiłku.
Lawendowe pola na zawsze
Lawendowe pola Prowansji i tutejsze sielskie wioski są niezwykle popularne wśród celebrytów, którzy zatrzymują się tu w drodze na festiwale filmowe w Cannes i Nicei. Jedną z firm, która skorzystała na tym fakcie, jest wypożyczalnia klasycznych samochodów Rent a Classic Car. Posiada ona w swojej ofercie 38 zabytkowych pojazdów. Pewnego poranka trzy niezwykłe auta podjeżdżają pod nasz hotel, aby zabrać nas na przejażdżkę do sąsiedniej miejscowości Tourrettes oraz do pobliskiej winnicy. Decyzja, do którego samochodu wsiąść, nie należy do łatwych. Do wyboru mam auta: Rolls-Royce kabrio z 1983 roku, Ford Mustang rocznik 1966 oraz Citroën DS kabrio z 1967 roku. Ostatecznie decyduję się na francuską maszynę, a za jej wyborem przemawia fakt, że w filmie „Nad morzem” poruszali się nią Brad Pitt i Angelina Jolie.
Jest pochmurno, ale kierowca i tak postanawia rozsunąć dach. Szybko wskakuję na przednie siedzenie i, nie przesadzając, czuję się niczym Bridgitte Bardot w filmie „La Parisienne”.
Właściciel odwiedzanej winnicy Sacha Lichine został niedawno uznany przez gazetę „The New York Times” za najlepszego producenta różowego wina na świecie. 11 lat temu Lichine przejął tutejszą posiadłość w nadziei, że uda mu się naprawić kiepską reputację produkowanego tu wina. Od tamtego czasu produkcja wzrosła ze 165 tysięcy butelek w 2006 roku do pięciu milionów w roku ubiegłym. Co ciekawe, tutejsze trunki nie są wcale tanie. Za butelkę najlepszego wina o nazwie Garus zapłacimy około 100 euro.
– Ten bardzo dynamiczny wzrost zawdzięczamy głównie eksportowi do USA, gdzie wysyłamy ponad 60 procent całej naszej produkcji. Różowe wino przeżywa w Stanach Zjednoczonych prawdziwy renesans, a Côte de Provence jest tam dobrze rozpoznawaną marką – twierdzi Tom Schreckinger, dyrektor ds. komunikacji w Château d’Esclans.
Niestety nie dane nam jest spróbować największego hitu sprzedażowego winnicy – wina Whispering Angel, które wyprzedało się co do jednej butelki, ale w zamian możemy próbować do woli równie smacznych Château’s Rock Angel, Garrus i Les Clans. Trzeba przyznać, że prowansalski spokój udziela się każdemu, kto zawita do tego niezwykłego zakątka Francji.