Po raz pierwszy od ponad tygodnia do Reykjaviku zawitała ładna pogoda. Na gwiaździstym niebie widać nawet Drogę Mleczną, a park narodowy Thingvellir znajdujący się zaledwie o kilka kilometrów od stolicy, przypomina ciemny kleks na horyzoncie miasta. Przemierzam pokryte skrzypiącym śniegiem ulice stolicy Islandii, wpatrując się w zielonkawe pasemka zorzy polarnej, pojawiającej się co jakiś czas na niebie. I prawie jak z tego świelistego nieba 25 marca o północy do wirtualnych portfeli 330 tysięcy Islandczyków spadło 10,5 miliona Auroracoinów (AUR). Tym samym, każdy z mieszkańców tego kraju otrzymał 31,8 jednostek tej kryptowaluty (równowartość około 200 euro), które będą mogli następnie wydać dokładnie tak samo, jak robią to z islandzką koroną.
Cyfrowy pieniądz
Twórca Auroracoin, Baldur Odinsson, ma nadzieję, że cyfrowy pieniądz pomoże wrócić do łask oficjalnej walucie kraju, która od 1960 roku straciła na wartości aż 99,5 procent, w tym 50 procent podczas krachu sprzed pięciu lat, który zmusił rząd Islandii do wprowadzenia ostrych restrykcji dotyczących przepływu kapitału, a także do ograniczenia wymienialności korony. Odinsson chce więc podarować Islandczykom nową finansową wolność, ponieważ jego zdaniem w ten sposób będzie można odebrać władzę politykom i oddać ją w ręce narodu.
Auroracoin jest pochodną bardziej znanego Bitcoina, a jej twórca wierzy, że obeznani z technologią Islandczycy szybko zaakceptują tę walutę, ponieważ i tak rzadko korzystają z gotówki. – Tutaj praktycznie każdy płaci kartami – mówi Bryndis Pjetursdottir, dyrektor ds. marketingu portalu Visit Reykjavik.
Siedzimy w przytulnej kafejce hotelu Borg w samym centrum Reykjaviku. Po chwili dołącza do nas Georg Ludviksson, współzałożyciel i dyrektor generalny firmy Meniga, który opowiada nam o oprogramowaniu do bankowości internetowej, które stworzył kilka lat temu.
– Nasza firma pomaga ludziom efektywnie zarządzać ich finansami, a wielu z moich ludzi to byli pracownicy działów IT islandzkich banków, które upadły podczas kryzysu – opowiada. Ludviksson wyjaśnia także, że Islandia jest idealnym polem testowym dla jego firmy, ponieważ Islandczycy posiadają mało gotówki i praktycznie nieograniczony dostęp do internetu, dzięki czemu mogą w każdej chwili sprawdzić swoją sytuację finansową. Firma zatrudnia obecnie 60 pracowników, a jej klientami są banki ze Skandynawii, Rosji, Hiszpanii, Niemiec, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a także Polski (mBank). Jej roczny obrót to 4,5 mln euro.
Odmładzające serum
Po chwili dosiada się do nas Jon Bjornsson, dyrektor zarządzający Sif Cosmetics. Firma ta również powstała w czasie kryzysu finansowego i zaistniała na rynku dzięki produktowi o nazwie Bioeffect – odmładzającemu serum, w którego skład wchodzi m.in. islandzka woda, popiół wulkaniczny i transgeniczny jęczmień.
– Nasze produkty sprzedawane są w 450 sklepach w Europie, Azji i Kanadzie, a wartość całej firmy to dziś około 17 mln euro – mówi Bjornsson. – Najważniejsze jest jednak to, że Sif sprowadza do kraju twardy pieniądz, bo 70 procent naszych obrotów to eksport – niewiele firm może pochwalić się takim wynikiem.
Podczas naszej rozmowy Bjornsson uświadamia sobie, że zapomniał zapłacić za parking, więc wyciąga iPhone’a i za pomocą aplikacji Leggja zdalnie opłaca kolejną godzinę postoju samochodu. To kolejny dowód na to, w jak wielkiej symbiozie z zaawansowaną technologią żyją Islandczycy.