Jako pierwsi na rynku europejskich elektrowozów pojawili się Francuzi z Peugeota i Citroena oraz Japończycy z Mitsubishi. Wspomniane trzy wielkie koncerny połączyły swoje siły, żeby wyprodukować małe eko-auto. Efekt? Cóż, chyba jednak nie do końca satysfakcjonujący, bo auto (sprzedawane – choć pod względem konstrukcyjnym to oczywiście bliźniaki – pod różnymi nazwami: Citroen C-Zero, Peugeot Ion, Mitsubishi I-Miev) na w pełni naładowanych akumulatorach może pokonać tylko 160 km.
W Polsce za takiego malucha trzeba zapłacić 145-160 tysięcy złotych (w zależności od producenta) więc sukcesów sprzedaży oraz kolejek pod salonami naprawdę trudno oczekiwać. Sytuacja elektrowozów zmieni się z chwilą, kiedy będzie ich więcej – to oczywiste. I kiedy do walki ruszy konkurencja, co niniejszym oznajmiamy. Bo z „elektromaluchami” właśnie zaczyna walczyć Opel Ampera.
NORMALNY SAMOCHÓD
Biorąc pod uwagę rozmiary, Amperę można spokojnie zakwalifikować do małych limuzyn – samochód ma 4,5 metra długości, 4 miejsca siedzące oraz 300-litrowy bagażnik. Ten ostatni nie jest wprawdzie ogromny, ale to zrozumiałe – pod przestrzenią na walizki mieszczą się baterie. Samochód startuje i pierwszych 60-80 km (w zależności od stylu jazdy i tego czy kierowca ma lekką czy ciężką stopę) pokonuje napędzany wyłącznie elektrycznością. Później, gdy już akumulatory na dobre się wyładują i 150 elektrycznych koni (przeliczeniowych) nagle zapragnie odpoczynku, automatycznie uruchomi się generator wytwarzający prąd.
Nawiasem mówiąc ta mała siłownia to zwyczajny silnik Opla Astra, który można spotkać również w autach z fabryki w Gliwicach. Generator pracuje niezależnie od pedału gazu. Elektronika sama dobiera jego obroty tak, żeby wystarczyło nam zapasu energii do przyspieszania. Co to oznacza dla kierowcy? Oczywistą oszczędność i to w różnych aspektach, bo łączenie obu napędów sprawia, że samochód mniej truje (emisja spalin na poziomie ledwie 40 g dwutlenku węgla na kilometr) i pali tylko 3,5 litra benzyny na setkę.
POJEDZIESZ DALEJ
Wracając do samej jazdy. Generator sprawia, że Ampera jest absolutnie niezależna od sieci energetycznej – trojaczki francusko-japońskie już dawno stoją przypięte do najbliższego kontaktu, kiedy Ampera pokonuje kolejne kilometry. I to jak pokonuje! Samochód ma zasięg aż 500 kilometrów, a więc nadaje się nie tylko do miasta. Podróż na wakacje, na benzynie i elektryczności, jest całkiem realna i w dodatku naprawdę niedroga. Niestety, sam Opel do tanich nie należy.
Wprawdzie połowa z pierwszej serii 10 tysięcy aut sprzedała się na pniu, wyłącznie na podstawie zdjęć i zachwalania inżynierów GM, ale to i tak ciągle mało – Ampera kosztuje od czterdziestu kilku tysięcy euro. Ale, jeśli tylko weźmiecie kalkulator do ręki, wtedy te (przeliczeniowe) 170-180 tysięcy złotych to prawie tyle samo, co każą zapłacić za elektro-bliźniaki Citroena, Peugeota i Mitsubishi. Trzeba wydać ciut więcej, ale i Ampera daje zdecydowanie większy komfort. Na dłuższą metę, zwłaszcza w dobie szalejących kursów franka szwajcarskiego i galopujących cen benzyny, będzie jak znalazł.
Za kierownicą Ampery trzeba przyzwyczaić się do dwóch zjawisk. Po pierwsze, gdy już skończy się prąd i zacznie pracować generator, pojawi się buczenie. Nie jest to w żadnej mierze hałas, ale pracę silnika wytwarzającego prąd po prostu słychać. Kierowca musi się przyzwyczaić, że naciskanie gazu nie ma żadnego związku z tym, co dobiega do jego uszu.
Zaskakuje również niewielka masa Opla. Wiadomo, że ten samochód musi ważyć, bo na pokładzie wozi nie tylko baterie ale też silnik spalinowy, ale gotowa do drogi Ampera ma masę ledwie 1700 kg. Efekt? Samochód prowadzi się zaskakująco lekko, bez wysiłku. Czyli brać i kupować? Jak najbardziej, ale na razie polskiej ceny eko-Opla brak. Premiera tego auta na Zachodzie już przebrzmiała, a do nas Ampera dopiero dojedzie. Żeby chronić środowisko i własny portfel trzeba najpierw uzbroić się w cierpliwość. Ekologia w Polsce naprawdę nie ma łatwo.