Gruzini przyjmują wszystko spokojnie, to prawdziwi stoicy. W przeciwieństwie do wielu innych nacji, oni czują się dobrze tylko w Gruzji. Cały świat zewnętrzny – nazywany Zakaukaziem – jest mniej ważny, by nie rzec – nieważny. Coś się tam dzieje, coś nieustannie zmienia, tylko co z tego? Dla Gruzinów najważniejsze jest to, co w domu, za płotem u sąsiada, w mikrospołeczności. Czy warto zostać jej częścią?
Co trzeba?
Trzeba zjeść, trzeba się napić, trzeba pobiesiadować. Trzeba przebywać w towarzystwie rodziny i przyjaciół. Trzeba nie zwracać uwagi na problemy pochłaniające energię i myśli ludzi „w ewrosojuzie”.
Trzeba zdystansować się od mass mediów, które nie mają jeszcze w Gruzji takiej władzy nad umysłami jak w „cywilizowanym świecie”. Tutaj żyje się wolniej, inaczej.
Trzeba mieć domek i /albo rodzinę za miastem, krowę, kawałek pola, własne przetwory, wino, wódkę. Trzeba zadbać o to, żeby domowa piwniczka – zwana marani – pełna była wszystkiego, co udało się przetworzyć i wykorzystać z corocznych zbiorów, bo nic w przyrodzie nie powinno się marnować.
Współcześni Gruzini są jednak coraz bardziej ciekawi świata.
Trzeba więc zaprosić zbłąkanych turystów do swoich domów, a tam trzeba się pokazać – poczęstować „czym chata bogata”.
Żyć i w Gruzji, i w Polsce
Zapytany o to, czy warto zamieszkać w Gruzji, Krzysztof Nodar Ciemnołoński, właściciel Biura Podróży Tamada Tour, specjalizującego się w organizacji wycieczek do Gruzji, Armenii, Azerbejdżanu i innych krajów centralnej i południowo-wschodniej Azji – przywołuje nie tylko swoją historię, ale od niej warto zacząć:
Urodziłem się w Warszawie. Rodzice dali mi dwa imiona. Pierwsze polskie, Krzysztof, drugie gruzińskie – Nodar. Mam gruzińskie korzenie ze strony Ojca. Jego Babka, Nino Tumaniszwili, wyszła za mąż za Polaka, Aleksandra Nowkuńskiego. Często żartuję, że skoro co pokolenie krew się rozrzedza, to dzięki Babci i Ojcu mam 12,5 % gruzińskiej krwi. I pewnie dzięki tym procentom od małego czułem nieokreśloną, lekko oniryczną tęsknotę nie wiadomo za czym. W końcu zrozumiałem, czego mi dotychczas brakowało i co było elementem układanki, którego szukałem. Był rok 2004, mój Ojciec zorganizował w Bydgoszczy koncerty zespołu pieśni i tańca z Gruzji. Mimo źle przygotowanej sceny, tęsknoty za rodzinami i ojczyzną (zbliżały się obchody prawosławnego Nowego roku), po koncertach Gruzini bawili się jakby jutro miało nie nadejść. W powietrzu było czuć miłość, namiętność i tę melancholię wpisaną w kaukaską kulturę, muzykę i literaturę; podziw i lęk, majestatyczne góry, samotność i ciepło domowego ogniska. Ta pasja to było to! Kilka lat później na własnej skórze przekonałem się, jak to jest. Pierwszy raz trafiłem do Gruzji w 2007 roku, przed wojną z Rosją.
Krzysztof Nodar Ciemnołoński ostatecznie wybrał życie i w Gruzji, i w Polsce. Kilka miesięcy przebywa tam, kilka miesięcy tu i wciąż nie umie jednoznacznie powiedzieć, które z miejsc jest bardziej „tam”, a które bardziej „tu”.
Moje losy są podobne do historii Kaukazu – dodaje. – Podobne do historii mojego Ojca, podobne do losów rodziny. Jestem PolakoGruzinem.
Koleje losu Ciemnołońskiego, związanego po mieczu z Gruzją są zupełnie inne niż koleje losu Magdy fotografującej ten kraj, która, jak wspomina, przyjechała do Gruzji zupełnie sama z „innego świata” i na własnej skórze odczuła trudy codziennego życia. Dlaczego została?
Mieszkając w wielu miejscach w Polsce, byłam często anonimową jednostką i kiedy wprowadzałam się do kolejnego miasta, miałam trudne do udźwignięcia poczucie pustki. W Gruzji doświadczyłam zupełnie innego stanu: tutaj człowiek nie może czuć się samotny – nawet gdyby chciał! Co chwilę poznaje się ludzi, którzy sami zaczynają rozmowę. Po zdjęciu łatki turysty i wyjaśnieniu, dlaczego tu przyjechałam, jestem odbierana jak członek społeczności.
Jak podkreślają Krzysztof i Magda, Gruzja to doskonałe miejsce, by zbudować swój biznes, ale trzeba mieć wielki zapał, mnóstwo cierpliwości, determinacji, energii i kasę. Z drugiej strony, kiedy trafisz z biznesem w dziesiątkę, może się okazać, że z członka społeczności zostajesz nagle zdegradowany po prostu do konkurencji.
Między baletem, a imprezą klubową
Gruzja to doskonałe miejsce dla ludzi, którzy nie odnajdują się w opresyjnym zachodnim systemie stworzonym przez bankierów i wielkie korporacje. To kraj, w którym życie równocześnie przypomina balet, z jego perfekcją kroków i niespiesznym tempem muzyki oraz imprezę klubową pulsującą mieszanką rytmów.
Może dlatego Polacy decydujący się na zamieszkanie w Gruzji często odnajdują się tu bardzo szybko, przyzwyczajeni do podobnego sposobu funkcjonowania we własnym kraju? Kiedy jednak rezygnują za pogoni za nie-wiadomo-czym, wydobywają się ze starego dobrego polskiego piekiełko, szybko doceniają to, co najważniejsze: tutaj żyje się wolniej, inaczej. Magda podsumowuje to najprościej jak się da:
Podczas kiedy Polacy wyróżniają się tu wręcz nadgorliwością, Gruzini siadają na ławeczce” i pielęgnują życie społeczne. Nie przejmują się wieloma rzeczami, cieszą się życiem i tego akurat Polacy mogliby się od nich uczyć. Gruzini mają czas, żeby zwolnić, porozmawiać, cieszyć się pięknym widokiem, wyśmienitym smakiem jedzenia i wina oraz swoim towarzystwem.
Tylko tyle i aż tyle.