Przez następne epoki wielki wulkan rósł i przekształcał się, kipiał wylewami lawy, dyszał wyrzutami popiołów. Aż wreszcie osłabł, stracił swą niszczycielską energię i odłożywszy na bok burzliwą przeszłość pozwolił działać przyrodzie. Jak w biblijnej historii, żyzna ziemia porosła kwieciem i lasem, dając życie owadom i ptakom zamieniła się w rajski ogród. Na końcu przybył człowiek, a byli to portugalscy żeglarze João Zarco i Tristão Teixeira, których w te nieznane rejony na końcu świata zagnał ciężki sztorm. Ujrzawszy górzystą, porośniętą lasami wawrzynowymi wyspę, nadali jej adekwatną nazwę – Madeira, czyli zalesiona wyspa. Był to już rok 1418.
Na Podniebnych szlakach
Dziś podróż jest mniej przypadkowa. Po 2 godzinach lotu z Lizbony, pokonawszy 850 km nadatlantyckiej przestrzeni, bezbłędnie trafiamy na lotnisko Funchal. Samolot ląduje na samym brzegu, muskając kołami fale oceanu, bo tylko tu może znaleźć kawałek płaskiego terenu. W nocy wyspa wygląda z powietrza jak bożonarodzeniowa choinka wznosząc się ku środkowi setkami światełek. Dzień potęguje wrażenie, że nie jest to kraina dla leniuchów. Chodzić trzeba w górę lub w dół, z leśnych wierzchołków w szumiące strumieniami doliny, z hotelu na zboczu na plażę, z targu do portu. Fitness i ruch zapewnia tu sama natura. Krajobraz długiej na 50 km i wysokiej na 1860 m wyspy jest idealny dla turystyki górskiej, zarówno zwykłego trekingu jak i ambitniejszych wspinaczek.
Rzadko zaludnione wnętrze Madery, porozcinane dolinami i żlebami, porośnięte jest lasami wawrzynowymi, cedrami, eukaliptusami. To najlepiej zachowany w Europie relikt starodawnych, trzeciorzędowych pokryć leśnych, skąd do naszej kuchni trafiły np. liście laurowe. Ten klimat potęgują typowo górskie rekwizyty. Z Funchal kolejką linową dostaniemy się na górę Monte, skąd po zwiedzeniu klasztoru zjeżdżamy w dół na tradycyjnych, drewnianych saniach. Śnieg zastępuje asfalt ulic, po których ślizgają się smarowane tłuszczem płozy. Dawniej w ten sposób zwożono do miasta towary, teraz turystów, którym ciśnienie podnoszą ostre hamowania podeszwami butów na krzyżówkach i zakrętach ulic.
Windą do raju
Wartością dodaną maderskich gór jest widoczny z dowolnego szczytu lazur morza. W każdej chwili pracę nóg podczas pieszej wędrówki możemy zamienić na wysiłek ramion w atlantyckiej kąpieli. Zwornikiem obu stref może być 580-metrowy – najwyższy w Europie – klif Cabo Girão. Na jego szczycie znajduje się punkt widokowy z wystającym nad przepaścią szklanym tarasem.
Jeżeli z jakiegoś powodu zejście klifem sprawiłoby nam kłopot, niedaleko znajduje się przymocowana do zbocza… winda. Podziwiając niezwykłe widoki powoli zjeżdżamy nią do gospodarstwa Faja dos Padres. Tu nad nadmorskiej terasie znajdziemy rajski ogród w miniaturze, z mnóstwem drzew owocowych, przydomową winiarnią i równie przydomową plażą z wędkarskim molo. Wszystko połączone pasją państwa Fernandes, właścicieli tego zakątka.